Okrutna zbrodnia w Łodzi. Dlaczego nikt nie poniósł kary? Powiedziała pseudokibicom łódzkiego Widzewa, że została obrażona. I się zaczęło
Mężczyzna w kałuży krwi
Piątka napastników opuściła mieszkanie i wsiadała do auta, gdy mąż pani Beaty podjął ostatnią, tragiczną decyzję: wyszedł za grupą bandytów przed klatkę schodową. W Nowy Rok, o szóstej rano na ulicy było pusto.
Świadkiem ataku na pana Roberta była wracająca z sylwestrowej zabawy kobieta. Z oddali widziała dwóch mężczyzn w kapturach na głowach. Stali obok leżącego w kałuży krwi pana Roberta. Jeden z nich trzymał w ręku duże, ostre narzędzie, które przez świadka zostało określone, jako siekiera. Kobieta nie była jednak w stanie rozpoznać napastników, obserwowanych z tyłu i z daleka.
- Wychodząc z mieszkania, przed klatką zobaczyłam kałużę krwi i wiedziałam, że coś jest nie tak – mówi pani Beata.
- Otrzymaliśmy zgłoszenie do mężczyzny z ranami ciętymi, w okolicach przedramion, pleców, również w okolicy głowy. Mężczyzna został przewieziony do szpitala, niestety, w trakcie drogi, mimo prowadzonych czynności ratunkowych, doszło do nagłego zatrzymania krążenia – mówi Adam Stępka z Pogotowia Ratunkowego w Łodzi.
Zatrzymani
Policjanci dość szybko ustalili, że na uczestników sylwestrowej imprezy napadli - oprócz wyproszonej Ewy K. i jej męża Mariusza - Jacek D. ze swoją dziewczyną Agatą S. oraz Arkadiusz W. Wszyscy po trzydziestce, wszyscy związani ze środowiskiem stadionowych bandytów i notowani przez policję. Czwórka napastników korzystając z pomocy innych pseudokibiców długo ukrywała się przed organami ścigania, ale Arkadiusza W. zatrzymano.
- Jedyna osoba, która mogłaby nam powiedzieć cokolwiek, przyznać się do czegoś, to jest właśnie Arkadiusz W. To była jedyna osoba, która przeprosiła i widać było, że tego żałuje – mówi pani Beata.
Z dokumentów wynika, że zatrzymany Arkadiusz W. chętnie rozmawiał z policjantami. Przyznał, że sam bił pana Roberta przed klatką schodową, ale zabił go - używając maczety - Jacek D. Zapewnił, że wszystko powtórzy przez prokuratorem i prosił o ochronę, bojąc się zemsty kolegów. Policjanci natychmiast zawieźli go na przesłuchanie.
WIĘCEJ CZYTAJ NA KOLEJNYM SLAJDZIE