Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Monika Kuszyńska - na wózku z powrotem do show biznesu [wywiad]

Przemek Dana
Przemek Dana
Łukasz Ratajczyk
Jej przygodę z Varius Manx zakończył poważny wypadek. Teraz w "Bitwie na głosy" udowadnia, że wózek nie oznacza końca kariery.
Przeczytaj wywiad z Damianem Ukeje - zwycięzcą programu The Voice of Poland

W 2006 roku miała poważny wypadek samochodowy. Z obecnych w aucie muzyków z zespołu Varius Manx dla niej zakończył się najciężej. Diagnoza - złamany kręgosłup. Długi pobyt w szpitalu, jeszcze dłuższa rehabilitacja. Do dzisiaj musi jeździć na wózku. Na początku bała się wyjść z domu, ale po kilku latach nie przeszkodziło jej to powrócić do show biznesu. Od kilku tygodni możemy oglądać Monikę Kuszyńską wraz ze swoim chórem w programie "Bitwa na głosy". Razem reprezentują Łódź.

Przemek Dana: O osobach niepełnosprawnych myśli się zwykle, jako o tych, które potrzebują pomocy, a nie, że są sławne. Chce pani złamać pewien temat tabu, występując na scenie na wózku?

Monika Kuszyńska: To się dzieje zupełnie niechcący, że ten temat tabu się przełamuje. Zaczynam istnieć w świadomości ludzi jako osoba niepełnosprawna, która się realizuje. Rzeczywiście takie osoby kojarzą się z czymś smutnym, tragedią, a ciężko nam sobie wyobrazić osoby sukcesu, które funkcjonują i sobie świetnie radzą. Ja sobie tego wcześniej też nie wyobrażałam, ale poznałam ich bardzo dużo po wypadku i byłam zadziwiona. Dla mnie to też było budujące, że wypadek nie równa się z końcem świata, choć na początku przyglądałam się temu z pewnym niedowierzaniem.

Czy sześć lat temu, będąc w szpitalu, wiedząc już, że nie będzie mogła chodzić, wyobrażała sobie pani, że może wrócić na scenę?

Wtedy absolutnie nie. Musiało minąć około czterech lat, zanim zaczęłam myśleć w tych kategoriach. Na początku starałam się żyć z dnia na dzień, uczyć się od nowa wszystkiego. Szukałam drobnych pozytywów. Potem próbowałam powoli szukać innych rozwiązań na życie i jakoś ciągnęło mnie do muzyki. W końcu byłam z nią związana od najmłodszych lat. Wiedziałam jednak, że to będzie bardzo trudne.

Kiedy była już pani zatem przekonana, że fakt jeżdżenia na wózku nie przeszkodzi w byciu piosenkarką? Czy stało się to już w 2009 roku, kiedy po raz pierwszy po wypadku zaśpiewała pani na płycie Beaty Bednarz?

To wszystko odbywało się etapami. Skupiałam się na najbliższym kroku, jaki sobie w danym momencie stawiałam. Gdy nagrywałam pierwszą piosenkę, to kompletnie nie miałam chęci wystąpienia na scenie. Miałam ogromną barierę. Pomyślałam, że nagram sobie w studiu piosenkę i tak pewnie nikt o niej nie usłyszy, a zrobię sobie przez to przyjemność, sprawdzę się. Przypomniałam sobie jednak, jakie to jest fajne uczucie. I chociaż wiele bym dzisiaj poprawiła, to wtedy było to coś, co mnie wewnętrznie leczyło. Zaczęły się dalsze kroki, które znów były bardzo drobne, gdy patrzy się na to z perspektywy czasu, ale dla mnie były ogromne. Pierwszy występ i tylko z tą piosenkę i tylko dla małego grona słuchaczy. To był duży stres. Potem pojawiały kolejne propozycje, których oczywiście nie chciałam, ale głupio mi było odmówić.

Głupio było odmówić, czy jednak pojawiała się chęć i okazja powrotu do życia na scenie?

Oczywiście chciałam wrócić, ale nie akceptowałam jeszcze siebie w nowej sytuacji. Wciąż z resztą nie do końca do niej przywykłam, ale akceptuję już stan rzeczy, jaki jest tu i teraz. Skoro nie mogę czegoś zmienić, to po co z tym walczyć?

Myślała pani, że powrót na scenę będzie sposobem na rehabilitację? Nie tę fizyczną, ale psychiczną?

Po jakimś czasie zrozumiałam, że właśnie ta psychiczna, wewnętrzna, jest dużo ważniejsza, niż ta, na której skupiałam się przez pierwsze lata po wypadku. Dopiero, jak zaczęłam śpiewać, to stałam się innym człowiekiem, znów nabrałam chęci do życia. A kiedy jeszcze zrozumiałam, że to, co robię, jest też potrzebne innym osobom, bo takie sygnały do mnie docierały, to pomyślałam, że jest jeszcze dla mnie miejsce na ziemi.

W jednym z wywiadów powiedziała pani, że przed wypadkiem była próżna, skupiona na swoim wyglądzie i głosie, a wypadek sprawił, że stała się lepszym człowiekiem. Czy stała się pani też przez to lepszą piosenkarką?
Na pewno w jakiś sposób to ewoluowała. Musiałam zmienić spojrzenie na wiele rzeczy. Teraz jako piosenkarka czuję, że to, co robię, ma sens. Moje śpiewanie daje obecnie coś więcej, niż tylko radość, ale też i pokrzepienie. Ten mój przekaz stał się inny.

Varius Manx, którego była pani wokalistką, serwuje muzykę miła, lekką i przyjemną. Słuchając kilka pani występów po wypadku ma się wrażenie, że stała się pani osobą bardziej religijną i dużo śpiewa o Bogu.

Może nie tyle religijną, co bardziej uduchowioną. Na pewno wiele przeżyłam w sensie duchowym w tym czasie. Działy się magiczne rzeczy. To nowe życie zaczęło się tak niesamowicie układać, poznałam niezwykłe osoby, które kompletnie odmieniały wszystko w momencie, gdy tego potrzebowałam, a zupełnie ich nie szukałam. Dlatego staram się śpiewać o tych rzeczach, o swoich przemyśleniach, o moich rozterkach. Ale mam też piosenki o moim zwątpieniu, bo nie brakowało też chwil, że myślałam, że wszystko dzieje się przez przypadek, a wokół jest tylko cierpienia. Na pewno to, co śpiewam teraz, ma dużo większy przekaz i głębie, ale podane jest w prosty sposób, bo ja nie lubię udziwnień. Kiedyś śpiewałam o wymyślonych, czasami sztucznych problemach. Trzeba było bowiem sobie coś wymyślić, by piosenka była dramatyczna. Szukało się pomysłów, a teraz życie dostarczyło mi tyle pomysłów, że się tym dzielę i przez to ta muzyka jest bardziej prawdziwa, wynika z moich doświadczeń.

Co panią przekonało, by wystąpić w programie "Bitwa na głosy"? Wykonała pani przecież krok, który z tych wszystkich, o jakich wcześniej mówiła, był zdecydowanie największy?

Długo czułam, że takie show nie jest dla mnie. Do ostatniej chwili bardzo się broniłam. Zagrałam już jednak wiele koncertów i odzyskałam chęć występowania. W końcu pomyślałam, że jeśli przez to przejdę, to tylko mogę iść dalej. Nie bez znaczenia był też fakt, że wygraną można przekazać na cel charytatywny. [Monika Muszyńska chce przekazać pieniądze na budowę Hospicjum dla Dzieci, jakie tworzy Fundacja Gajusz - przyp. red].

"Bitwę na głosy" ogląda kilka milionów telewidzów. Zapewne wielu z nich zobaczyło panią po raz pierwszy od wypadku w nowej sytuacji, na wózku. Nie bała się pani tej konfrontacji z poprzednim postrzeganiem pani osoby?

Przez te kilka lat bałam się wielu rzeczy. Bałam się wyjść z domu, nagrać pierwszą piosenkę, wyjść na scenę. Wszystko, czego się bałam, wydaje mi się teraz śmieszne i już jest za mną. Kiedy podejmował wyzwania, których się wcześniej bałam, to po wszystkim zawsze czułam się wspaniale. Myślę sobie, że to życie jest takie krótkie i jeżeli zacznę wszystko kalkulować i poddam się temu strachowi, to po prostu nie będę żyła. Poza tym nie jestem sama i wiem, że są wokół mnie ludzie, którzy nie dadzą mi zrobić krzywdy. Ufam też, że pewne rzeczy przychodzą do mnie po to, żebym je wzięła. Jeżeli się odrzuca wszystkie możliwości, to one przestają przychodzić. Oczywiście nie będę teraz brała wszystkiego, a „Bitwę na głosy” uważam raczej za epizod.

Casting do chóru Moniki Kuszyńskiej w programie "Bitwa na głosy"

Myśli pani, że po takim epizodzie, gdy na nowo usłyszało o pani kilka milionów osób, będzie możliwość wycofania się?

Nie mam parcia na szkło. Zobaczę, co mi los przyniesie. Na razie praca z młodymi ludźmi z mojego chóru to świetna przygoda.

Będąc na scenie, przełamując tabu artysty na wózku, nie ma pani wrażenia, że część widzów może pomyśleć, że taka biedna, los ją tak skrzywdził, jeździ na wózku, to wyślę na nią SMS?

Bardzo mnie irytują takie pytania. Czy ja wzbudzam takie emocje?

Pokutuje takie myślenie, dlatego pytam.

Czy ja wyglądam w tym programie na biedną, potrzebującą litości? Po prostu żyję, tak jak każdy inny i nie uważam, że nie mogę robić rzeczy, na które mam ochotę tylko dlatego, że jestem w pewien sposób inna, że przydarzyła mi się rzecz, na którą nie miałam wpływu. Czy pan odebrałby sobie prawo do spełnienia marzeń tylko dlatego, że wylądował na wózku? Jeżeli ludzie mają taki problem, to jest ich problem.

Patrząc na panią w programie właśnie nie widzi się tego, że jeździ pani na wózku. Wręcz przeciwnie - kipi pani energią. Czy ten program ją wyzwolił?

Często ten entuzjazm i energia zaskakuje mnie samą, ale taka jestem. Czasami mam jednak takie dziwne wrażenie, że muszę się tłumaczyć z tego, że jestem na wózku, a mam tyle energii. Taka jestem i nie czuję się niepełnosprawna. Czuję się normalna.

Dla pani to oczywiste, ale dla wielu osób, to jest nowa sytuacja. A nowe sytuacje rodzą dziesiątki pytań. Czy nie chodzi właśnie o to, by na te pytania odpowiadać, mówić o wątpliwościach, przełamywać tematy tabu?
Rozumiem, że to jest temat tabu, bo w show biznesie takiej osoby nie było. I dobrze, że już jest, ale to jest trudna rola. Nagle stałam się ambasadorem ludzi niepełnosprawnych. Może to też jest powód, dla którego coraz częściej pokazuję się mediach. Na początku nie chciałam brać na siebie tego ciężaru. Myślałem: niech każdy walczy o siebie. Nie chciałam być żadnym ambasadorem, ale wiele osób mnie przekonało, że mogę zwyczajnie zwiększyć świadomość na temat osób niepełnosprawnych. Mogę pokazać, że człowiek na wózku, to nie jest jedynie jeżdżąca bida z nędzą, że nie należy bać się takich osób, bo może się to przydarzyć każdemu. Dla tych ludzi to jest fajny sygnał, że jestem w telewizji, że jestem traktowana na równi z innymi. Może to sprawi, że oni też nie będą siebie uważać za osoby gorsze.

Na koniec zmieńmy trochę temat i porozmawiajmy o pani płycie. Poszła już w świat informacja, że pojawi się ona na przełomie maja i czerwca.

Mam taką nadzieję, bo płyta miała być już na początku maja.

Na jakim etapie są zatem przygotowania?

Materiał jest prawie cały nagrany, ale przez program odłożyliśmy trochę na bok prace nad płytą. Bitwa bardzo mnie angażuje. Szczerze mówiąc nie umiem się skupić na płycie, a w studiu trzeba mieć jednak czystą i spokojną głowę. Ale mam nadzieję, że się wyrobie do początku czerwca.

Słyszałem, że płyta ma być takim przewodnikiem przez ten trudny okres pani życia po wypadku.

Taka moja krótka historia, a jednak długa.

Wyruszy pani w trasę koncertową?

Tak, uwielbiam koncerty. To jest magiczne spotkanie z publicznością. I o ile wcześniej myślałam, że będę tylko nagrywać, to teraz już wiem, że muszę koncertować. Nie ważne, że jestem na wózku. Nie obchodzi mnie to. Daje mi to wielką radość i myślę, że ludziom podobnie. To w końcu jest sens tego zawodu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto