Michał Milowicz: "Urodziłem się aby grać i śpiewać"

2018-06-15 19:31:09

Adam Sęczkowski: Pierwsze zarobione przez Pana pieniądze to zbiór truskawek na polu dziadka, odchwaszczanie pól w NRD. Spodziewałem się występów artystycznych, a tu ciężka fizyczna praca młodego chłopaka.
Michał Milowicz: Tak, miałem wtedy 12,14 lat i żeby sobie odłożyć pieniądze i cokolwiek kupić, trzeba było się imać różnych prac. Rodzina od małego uczyła mnie wartości pieniądza i że trzeba na niego sobie zapracować. Nagrody za śpiew, taniec czy występy, które dostawałem np. na koloniach czy obozach nie były finansowe tylko np. pocztówki czy jakieś pamiątki.

Pańska mama Barbara, fanka Elvisa Presleya zaszczepiła w Panu miłość do rock and rolla. Rodzice puszczali piosenki Elvisa i tańczyli, a mały Michał razem z nimi. W wieku kilkunastu lat na obozie żeglarskim zaśpiewał Pan "Love me tender" i znajomi powiedzieli, że śpiewasz jak Elvis. Do końca trwania obozu nie miał Pan już spokoju ze strony dziewczyn?
- (śmiech). To były naprawdę miłe chwile. Cóż mogę więcej powiedzieć to były moje wokalne początki i było naprawdę uroczo.

Do prawdziwego Elvisa fanki bardzo często pisały listy, wyznawały miłość. Jak było w Pańskim przypadku?
- Przyznam, że także spotykałem się z bardzo miłymi przejawami sympatii, zauroczenia czy wyznawania miłości. Szczególnie częste takie listy były za mojej bytności w Teatrze Buffo. Przeróżna była treść tej korespondencji. Nawet jedna z fanek pisała, że ... a nie, nie mogę tego powiedzieć. Mogę jednak wyznać, że nie wiedziałem, że dziewczęta mogą mieć tak bujną fantazję. (śmiech). Czytając te listy czasem było bardzo miło, czasem zabawnie, a czasem wręcz tragikomicznie.

Gdyby Pan spotkał dzisiaj Elvisa, co by Pan mu powiedział?
- Cześć, fajnie, że mogę Cię zobaczyć. Pośpiewamy razem? (śmiech) Dałeś mi natchnienie, dałeś mi siłę i energię sceniczną i staram się po dziś dzień kultywować Twoją tradycję.

Przygotowując się do szkoły teatralnej zdecydował się Pan jednak najpierw na studiowanie na Akademii Wychowania Fizycznego. Jak więc zaczęła się Pana przygoda i praca w musicalu "Metro"?
- Pewnego dnia wraz z rodzicami oglądaliśmy w TV amerykański musical "A Chorus Line". Powiedziałem im wtedy że tez bym tak chciał grać, śpiewać i tańczyć, tylko u nas nie ma takiej formy scenicznej. Szczęśliwym zrządzeniem losu następnego dnia Janusz Józefowicz z Januszem Stokłosą wystąpili w telewizji w "Teleexpressie" i ogłosili nabór do musicalu. Gdy wróciłem jak co dzień z zajęć do domu, tata powiadomił mnie o nadchodzącym castingu do pierwszego polskiego musicalu "Metro". Pojawiłem się na nim i tak to się wszystko zaczęło.

Pewnego dnia poprosił Pan Janusza Józefowicza żeby wysłuchał piosenek Elvisa w Pana wykonaniu. Stwierdził że jest potencjał na spektaklo-koncert i tak powstał "ELVIS" w Buffo. Spełniło się Pańskie marzenie. Został Pan "polskim Elvisem". Czy to był przełomowy moment w Pańskim życiu?
- W pewnym sensie tak. Zacząłem swoją indywidualną drogę muzyczną, zebrałem grupę swoich muzyków, których także zaproponowałem do tego spektaklu. Od tego momentu zupełnie inaczej potoczyło się moje życie artystyczne, a w zasadzie całe moje życie.

Po obejrzeniu w wieku 12 lat filmu "Gorączkę sobotniej nocy" stwierdził Pan, że chciałby pójść w ślady swojego idola. W musicalu "Grease" zagrał Pan głównego bohatera Danny'ego Zuko. Był Pan jak John Travolta. Co magicznego jest dla Pana w tej postaci?
- Tata był kinomanem, ale wiedział dobrze o mojej fascynacji śpiewem i tańcem i często zabierał mnie do kina na filmy muzyczne. Bardzo podobał mi się ten musical, a ja chciałem być Johnem Travoltą, takim, którego widziałem na ekranie. To było spełnienie mojego kolejnego marzenia w Teatrze Roma. Cieszyłem się i miałem olbrzymią satysfakcję, że wcieliłem się w tę postać. Był też wielki smutek kiedy po czterech latach ten spektakl zszedł z afiszu bo chciałbym go grać po dziś dzień.

Możemy zatem zaapelować o powrót musicalu "Grease" na deski Teatru Roma.
- Zdecydowanie apelujemy (śmiech)

Wielką popularność dał Panu serial "Sąsiedzi". Czy do tej pory zdarza się, że jest Pan kojarzony z rolą Cezarego Cwał-Wiśniewskiego?
- Zdarzają się takie sytuacje. Razem z Małgosią Lewińską, która wcielała się w rolę Pati znamy się już od pierwszych eliminacji do castingu "Metro". Nasze drogi potem się rozeszły, a potem znów spotkaliśmy się przy serialu. My praktycznie jesteśmy jak rodzina, jak brat z siostrą. Bardzo się przyjaźnimy ze sobą i mam przyjemność grać z Małgosią w dwóch spektaklach: "Mężczyzna Idealny" oraz "Przebój sezonu".

Wspominacie czasem ten serial?
- Oj tak, bardzo często. Jedna z koleżanek, która pracowała przy produkcji tego serialu postanowiła zebrać wszystkich, którzy pracowali przy "Sąsiadach", aby się spotkać. Przyjechały osoby z całej Polski, a nawet z zagranicy i było to naprawdę bardzo miłe i radosne spotkanie pełne wspólnych wspomnień.

W jednym z odcinków serialu komediowego "Sąsiedzi" Cezary Cwał-Wiśniewski powiedział: "Gdyby ci, którzy wydają, mieli sami zarobić te pieniądze, dwa razy pomyśleliby, zanim wyjęliby je z kieszeni." A jaki jest Pana stosunek do pieniędzy?
- Oczywiście że znam wartość pieniądza, ale dla mnie pieniądze są również po to, aby z nich korzystać póki wyobraźnia i młodość pozwala. Nie zamierzam wyłącznie odkładać pieniędzy tylko się nimi radować w czasie rzeczywistym. Oczywiście należy zadbać o pewien standard życia na przyszłość, trzeba zabezpieczyć rodzinę itd. ale moją pasją są także podróże i dużą część pieniędzy przeznaczam na poznawanie świata.

Gdzie Pan się lepiej czuje jako aktor; na deskach teatru czy przed kamerą?
- To są dwie różne materie. Gra w teatrze to jest "tu i teraz" i ta chwila z publicznością, która już się nie powtórzy. To jest fascynujące w tym zawodzie. Energia i fluidy, które daje się publiczności, a ona to oddaje, tworzy atmosferę. Oczywiście jest to uzależnione od miejsca, w których się występuje. W niektórych małych miasteczkach publiczność nie klaszcze, nie śmieje się dlatego że się krępuje. Okazuje się, że na koniec spektaklu są owacje na stojąco, wielkie zadowolenie i to zachowanie potrafi nas aktorów bardzo zmylić. Dobrze, że przez lata już się do tego przyzwyczailiśmy (śmiech). Jedno jest pewne. Przed każdą publicznością staram się dawać z siebie wszystko. W filmie natomiast najtrudniej jest wzbudzić w sobie te same emocje powtarzając przed kamerą wielokrotnie jedną i ta samą scenę.

Zdobył Pan popularność także dzięki kultowym komediom Olafa Lubaszenki pt. "Chłopaki nie płaczą" czy "Poranek kojota". Dziś spotykamy się w Teatrze Muzycznym w Łodzi przed spektaklem komediowym “Skok w bok”. Co prywatnie śmieszy Michała Milowicza? 
- Zawsze śmieszył mnie żart sytuacyjny, czeskie kino, "Monty Pyton" oraz czarny humor Tarantino.

Był Pan właścicielem klubu muzycznego "Maska" i Developerem. Jaka jest najważniejsza lekcja biznesowa otrzymana przez Pana w ciągu tych lat?
- Największą mądrością jaką wyniosłem z tych lat pracy jest niestety przysłowiowe "Umiesz liczyć licz na siebie" oraz "Pańskie oko konia tuczy". Należy w miarę możliwości, samemu doglądać wszystkiego od początku do końca i trzymać cały czas rękę na pulsie, w przeciwnym razie można wiele stracić. Kompetentnych i zaangażowanych współpracowników, którym można zaufać i na których można polegać trudno jest znaleźć.

We wspomnianym wcześniej serialu "Sąsiedzi" Cezary Cwał-Wiśniewski, czyli postać którą Pan grał, początkowo zajmował się sprzedażą nieruchomości, a następnie był właścicielem klubu Tropicana. Można odnieść wrażenie, że to serial wyznaczył Pańską biznesową ścieżkę.
- Faktycznie nomen omen mogłoby się tak wydawać, jednak mój Klub "MASKA" powstał już wcześniej, później natomiast zrodził się pomysł związany z Develpmentem .

Studio Buffo, pierwsza prywatna scena muzyczna świętuje jubileusz 25-lecia istnienia. Jest Pan jednym z artystów, którzy zdobywali swoje zawodowe szlify pod okiem Janusza Józefowicza i Janusza Stokłosy. Czym dla Pana jest Studio Buffo?
- Jest kuźnią mojej osobowości i moich umiejętności, które zdobyłem w materii artystycznej przez tamte lata. Wiele zawdzięczam ludziom, którzy tworzyli i tworzą po dziś dzień ten Teatr. Wielką radością był dla mnie w listopadzie zeszłego roku występ po latach na deskach Teatru Buffo z okazji 25 lecia istnienia teatru, którego podwaliny również tworzyłem.

Mam niedosyt Michała Milowicza w filmach. Jakie są Pańskie najbliższe plany zawodowe?
- Jestem w fazie przygotowań filmu z gatunku komedii sensacyjnej, i póki co niech to pozostanie niespodzianką, którą szykuję dla widzów. Natomiast zapraszam do Teatru Capitol w Warszawie na spektakle "Skok w bok" oraz "Klub mężusiów". Ponadto w całej Polsce zobaczyć można mnie również w przedstawieniach takich jak "Przebój sezonu", "Mayday 2" oraz "Mężczyzna Idealny". Zapraszam :)

Jesteś na profilu Adam Sęczkowski - stronie mieszkańca miasta . Materiały tutaj publikowane nie są poddawane procesowi moderacji. Naszemiasto.pl nie jest autorem wpisów i nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanej informacji. W przypadku nadużyć prosimy o zgłoszenie strony mieszkańca do weryfikacji tutaj