Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mecz życia - Mirosław Bulzacki - bohater z Wembley

Paweł Strzelecki
Remis z Anglią na Wembley w 1973 roku był sensacją na skalę światową. Dał Polsce pierwszy po wojnie awans do finałów mistrzostw świata. Zapoczątkował wielką karierę ekipy Kazimierza Górskiego.

Remis z Anglią na Wembley w 1973 roku był sensacją na skalę światową. Dał Polsce pierwszy po wojnie awans do finałów mistrzostw świata. Zapoczątkował wielką karierę ekipy Kazimierza Górskiego. Sprawił, że na kilkanaście lat Polska stała się futbolową potęgą. Jednym z bohaterów tego pojedynku był obrońca ŁKS – Mirosław Bulzacki.

Czy często wspomina pan mecz na Wembley?

Mirosław Bulzacki: – To był historyczny pojedynek, który otworzył nową erę w polskim futbolu. Nic zatem dziwnego, że często do niego się wracam. Może za często...

Dlaczego?

– Dopóki nie osiągniemy w Anglii równie wartościowego rezultatu, dopóty ten zwycięski remis będzie przesłaniał wszystkie inne angielskie występy naszych piłkarzy, cały czas Polacy będą żyć tym pojedynkiem.

Czy ma pan nagrany ten pojedynek na wideo?

– Tak, oglądałem go wiele razy. Trudno się jednak dziwić. To był najważniejszy mecz w moim życiu. Anglia była wtedy bardzo silnym zespołem, a o piłkarskiej Polsce mało kto słyszał.

Dlaczego zatem my wyszliśmy z tej konfrontacji obronną ręką?

– Oni nas zlekceważyli. Przed spotkaniem Anglicy już liczyli pieniądze, które zarobią na mistrzostwach świata. Na dodatek nie układała im się gra. Tak upragniona przez nich bramka nie chciała paść i oni się coraz bardziej denerwowali. To negatywnie działało na ich psychikę. Przychodzi taki moment w meczu, że zespół przestaje wierzyć, że może zdobyć tego upragnionego gola.

Przed meczem angielscy dziennikarze nazwali was zwierzętami. Na stadionie złorzeczyło wam 100 tysięcy kibiców. Jak na to zareagowaliście?

– Oni tak wrzeszczeli przez cały mecz. Ich krzyk odbijał się od drewnianego dachu i trybun, co zwiększało jego moc. Były takie momenty, że nie słyszeliśmy gwizdka sędziego. Naprawdę czuliśmy się tak, jakbyśmy byli w jaskini lwa. Ale nie daliśmy się!

Zwycięski remis był przypadkowy?

– Ależ skąd. Robiliśmy dokładnie to, co przed meczem nakazał nam trener Kazimierz Górski. Wszyscy wierzyliśmy w końcowy sukces, to też miało wielki mobilizujący wpływ na naszą postawę.

Wiele fantastycznych parad miał w tym spotkaniu Jan Tomaszewski, ale był taki moment, że to pan ratował go z opresji, wybijając piłkę z linii bramkowej.

– Tomek wybiegał bardzo daleko na przedpole, a ja go asekurowałem w bramce. To zagranie nam wychodziło, bo doskonale się rozumieliśmy. Tak właśnie postępowaliśmy podczas ligowych spotkań ŁKS. A tamtą sytuację pamiętam do dziś. Był ostry strzał po ziemi, a ja jakimś cudem, wślizgiem w ostatniej chwili zdołałem ją wybić sprzed linii bramkowej.

Czy pamięta pan koniec pojedynku?

– Byłem piłkarzem, który ostatni kopnął piłkę w tym pojedynku. Chciałem ją sobie zachować na pamiątkę, ale w ogólnym tumulcie, było to niemożliwe. Po ostatnim gwizdku sędziego ogarnęła nas wielka radość, prawdziwa euforia. Nie każdy człowiek ma możliwość doświadczyć w swoim życiu takiej chwili.

Trener Górski nie dokonał żadnych zmian. Dlaczego?

– Kazimierz Górski miał taką zasadę, że jak dobrze szło, to nie mieszał w składzie, szczególnie w defensywie. I tak było na Wembley.

Czy do dziś jest pan rozpoznawany, jako jeden z bohaterów wielkiego meczu?

– Zdarza mi się to bardzo często. Ludzie ciągle to pamiętają. Bez zająknięcia potrafią wymienić skład, w jakim graliśmy, odtwarzają dramatyczne sytuacje. Widać, że i dla nich było to wyjątkowe sportowe wydarzenie.

Co trzeba zrobić, żeby znowu upokorzyć Anglików?

– Stanowiliśmy monolit, nie do przejścia. Popełniliśmy stosunkowo mało błędów indywidualnych, nie było błędów taktycznych w ustawieniu się. Była dobra asekuracja. Stąd też wziął się końcowy sukces. Jeżeli w środę nasi zagrają w Manchesterze równie odpowiedzialnie, z wielką determinacją, walcząc w myśl zasady: jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, to możemy w końcu przełamać angielski kompleks.

Czy to nie zaskakujące zrządzenie losu, że uczy pan piłkarskiego rzemiosła w szkole, której patronem jest Kazimierz Górski.

– Ja byłem osobą, która ma swój udział w tym, że łódzka Szkoła Mistrzostwa Sportowego otrzymała takie imię. Pośredniczyłem w zakończonych sukcesem rozmowach między dyrekcją a legendarnym szkoleniowcem. Cieszę się, że nasza szkoła nie przynosi wstydu trenerowi.

Czy często rozmawia pan z Kazimierzem Górskim o meczu na Wembley?

– Nigdy o nim nie mówiliśmy. Pan Kazimierz nie żyje przeszłością. On patrzy do przodu. Pasjonuje się tym, co się aktualnie dzieje w futbolu.

Dlaczego nie zagrał pan ani minuty na mistrzostwach świata w 1974 roku?

– Trener Górski postawił na innych piłkarzy. I jak widać nie zawiódł się. Ja nie mam o to do niego żalu. Później musiałem godzić grę w piłkę nożną ze studiami na AWF. To odbiło się na mojej formie. Dziś tak sobie myślę, że mogłem trochę poczekać ze studiami i pograć trochę dłużej w drużynie narodowej.

Co pan robił po skończeniu kariery?

– Grałem w ŁKS do 33 roku życia. Nie miałem szans, żeby wyjechać do jakiegoś dobrego klubu. Znalazłem się w amatorskim klubie w czwartej lidze niemieckiej. Mieszkałem w Niemczech siedem lat. Mogłem tam zostać, ale ciągnęło mnie do kraju.

Dlaczego syn nie został znanym piłkarzem?

– Umiał w piłkę grać. Występował w III lidze. Lubił walczyć w meczach, nie przepadał za treningami. W piłce trzeba bardzo chcieć, gdy się chce tylko trochę, to niczego się nie osiągnie. Syn wyszedł na ludzi, ma ukończone wyższe studia, zna języki, ale w Polsce nie ma dla niego pracy i musi jej szukać w... Londynie.

•••

Mirosław „Funio” Bulzacki urodził się 23.10.1951r. w Łodzi. Grał w reprezentacji Polski juniorów, reprezentacji młodzieżowej i 23 razy w pierwszej reprezentacji. Obecnie gra w drużynie piłkarskiej oldbojów Orły Górskiego. Absolwent Technikum Samochodowego w Łodzi, w latach 1974-1979 student Wydziału Trenerskiego na AWF w Warszawie.

• Od 1964 do 1983 zawodnik Łódzkiego Klubu Sportowego, 1973-1976 zawodnik reprezentacji Polski, 1984-92 trener drużyny juniorów TV Wehigen w Niemczech i zawodnik amatorskich klubów piłkarskich w Niemczech.

• Od 1992 trener grup młodzieżowych w Łódzkim Klubie Sportowym.

• Od 2000 trener rocznika 1985 w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Łodzi. Jako szkoleniowiec ma w swym dorobku zdobycie drugiego miejsca w Nike Premier Cup 2001 Polska, wicemistrzostwa Europy oraz czwartego miejsca w Mistrzostwach Świata Nike Premier Cup w Holandii w 2000. Małżonka Jolanta, mistrz fryzjerski. Syn, Radosław (1976), magister marketingu i zarządzania.

•••

Ostatni mecz eliminacji MŚ 1974

17.10.1973 Londyn, Anglia – Polska 1:1 (0:0) 0:1 – Jan Domarski (57), 1:1 – Alan Clarke (63, karny)
Sędziował: Vital G.G Loraux (Belgia). Żółte kartki: Roy McFarland, Adam Musiał. Widzów: 100000.
Anglia: Shilton – Madeley, McFarland, Hunter, Hughes – Bell, Currie, Peters – Channon, Chivers (86 Hector), Clarke
Polska: Tomaszewski – Szymanowski, Bulzacki, Gorgoń, Musiał – Ćmikiewicz, Deyna, Kasperczak – Lato, Domarski, Gadocha.
Pozostałe mecze grupy 5
Walia – Polska 2:0 (0:0). 1:0 – James (46), 2:0 – Hockey (85)
Polska – Anglia 2:0 (1:0). 1:0 – Banaś (7), 2:0 – Lubański (47)
Polska – Walia 3:0 (2:0). 1:0 – Gadocha (29), 2:0 – Lato (34), 3:0 – Domarski (53)
Końcowa tabela:
1. Polska 5 6-3
2. Anglia 4 3-4
3. Walia 3 3-5

od 12 lat
Wideo

Wspaniałe show Harlem Globetrotters w Tauron Arenie Kraków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto