Na gali - zapowiadanej jako Dzień Sądu - kibice zobaczą również starcia Przemysława Salety z Marcinem Najmanem, Jana Błachowicza z Danielem Taberą czy Krzysztofa Kułaka z Danielem Dowdą. Wszystko wskazuje na to, że hala będzie pełna fanów MMA!
Dla pięciokrotnego mistrza świata strongmanów walka z Eschem będzie czwartym pojedynkiem w MMA. Wcześniej Pudzian pokonał Marcina Najmana i Japończyka Yusuke Kawaguchiego. W maju musiał uznać wyższość dwukrotnego mistrza UFC, Tima Sylvii.
Wszyscy wkoło mówią, że jest pan nowym człowiekiem, nie do poznania - szczuplutki, wręcz model.
Mariusz Pudzianowski: - Szczuplutki?! Tak źle ze mną jeszcze nie jest! Ale dziś podczas oficjalnego ważenia okaże się pewnie, że ważę 120 kilogramów.
To ile pan zrzucił w ciągu ostatnich miesięcy?
- Na początku tygodnia ważyłem 118 kg, ale tak było, gdy ostro trenowałem. Teraz zajęcia są mniej intensywne - po rozgrzewce, krótka praca nad technikami walki: szybka 10-sekundowa reakcja i przerwa. To nie jest tak wyczerpujące, więc pewnie będzie dwa kilogramy więcej. Gdy zaczynałem przygotowania ważyłem 146 kilogramów.
Jak to się robi?
- 11 miesięcy wyjątkowo ciężkiej pracy. Dużo zrzuciłem przez ostatnich pięć miesięcy, gdy ostro jeździłem na rowerze i biegałem.
Na początku pokonywał pan trasę długości kilometra, a teraz może pobiec w maratonie?
- Na początku był rower. Zbyt dużo ważyłem, długie bieganie miałoby fatalny wpływ na moje kolana. Poza tym miałem bardzo rozregulowany organizm. Przy zwiększonym wysiłku tętno skakało mi na 160 i wolno schodziło. Stopniowo, powolutku byłem w stanie podołać większemu wysiłkowi. Zaczynałem od zera, a teraz pokonanie 10 kilometrów to dla mnie bułka z masłem. Do maratonów jednak się nie przymierzam.
Gdzie pan biega?
- Jeżdżę na Gwardię lub jestem na Woli na Orliku. Biegam 25 okrążeń. Chłopak, który mnie pilnuje, siada na krześle i liczy, a ja ganiam. Gdy jest deszczowa pogoda idę na siłownię i zasuwam na bieżni nawet półtorej godziny.
Rozdaje pan wtedy autografy?
- Jak jestem na treningu, nie ma mnie dla nikogo.
Przeprowadził się pan do Warszawy?
- Tak, zrobiłem to celowo. Od roku tu mieszkam. Ludzie, z którymi współpracuję, są ze stolicy. Tu są też znacznie lepsze warunki do przygotowań.
A co z domem w Białej Rawskiej?
- Bracia się nim opiekują.
Warszawa kusi też rozrywkami.
- Nie byłem w ani jednym klubie, nikt mnie nie widział w dyskotece. Żyłem jak pustelnik. O godz. 9 zaczynałem pierwszy trening, potem czas na posiłek, półtoragodzinny sen, załatwianie interesów przez dwie, trzy godziny, o godz. 18 kolejne zajęcia, potem jeszcze jedne o godz. 20. Po nich byłem tak skonany, że marzyłem tylko o położeniu się do łóżka.
Robił pan to, bo chce być lepszy i zwyciężać w MMA.
- Tak, nie ma innej drogi, jak ciężka, codzienna praca. Czasami noga się powinie, tak też było w strongmanach, którymi zajmowałem się zawodowo przez 12 lat, ale zawsze potrafiłem się podnieść i walczyć dalej. Nie trenowałem nigdy MMA. Nie znałem się na tym, od tego powinni być ludzie, którzy podpowiedzą, doradzą, pokażą. Gdy tego nie potrafią, trzeba się z nimi rozstać. Dlatego nie współpracuję już ze wszystkimi, z którymi zaczynałem swoją przygodę w MMA. Po porażce musiałem przebudować swój organizm, żeby móc się z czasem liczyć w tym sporcie.
Jest pan zatem nowym, lepszym zawodnikiem?
- Oj, jeszcze dużo mi brakuje, ale na pewno obrałem dobry kierunek na drodze do sukcesu.
Przejdźmy do jutrzejszej walki. Jak pokonać walczącego 200 kilogramów byłego boksera?
- To nie będzie łatwe i proste. Trzeba na niego uważać. Wydolnościowo jestem dużo lepszy. Waga nie robi wrażenia, facet jednak 20 lat boksował, zna się na rzeczy. Trzeba będzie uważać na jego ręce. W MMA to jest oczywiste - z bokserem się nie boksuje. Trzeba zejść z nim do parteru. On z pewnością zechce rozstrzygnąć walkę w stójce, ale mu się to nie uda! Postaram się być cwańszy, bystrzejszy.
Nie żałuje pan, że nie walczy z Pawłem Nastulą?
- Jest tylu świetnych zawodników, że zabrakłoby mi terminów, żeby z każdym się zmierzyć.
Liczy pan na doping łódzkiej publiczności?
- Bardzo. Łódź nigdy mnie nie zawiodła. A na jutrzejszą galę, jak się dowiaduję, już sprzedano ponad 12 tysięcy biletów. Hala powinna być pełna, jak podczas walki Adamka z Gołotą.
Bukmacherzy stawiają na pana. Czy pan też postawi pieniądze na swoje zwycięstwo?
- Postawiłbym na siebie, ale po ostatnich zakładach, wyleczyłem się z tego. Kolega w moim imieniu postawił 20 tysięcy złotych, a potem odbieraliśmy pieniądze przez dwa tygodnie. Codziennie mówili, że mają w kasie tylko dwa tysiące. Śmiechu warte.
Rodzina przyjedzie na walkę?
- Ojciec na pewno będzie. Mama się nie wybiera. Brat - Krystian wprowadzi mnie na ring.
Przygotowaliście na ten występ nową piosenkę?
- Nie wiem. Dla mnie to też ma być niespodzianka.
44-letni Eric Esch przed tą walką jest bardzo zrelaksowany i pewny swego. - Gdybyśmy podnosili kamienie, "Pudzian" podniósłby cięższy, ale gwarantuję, że w twarz ja biję mocniej - mówi zawodnik w rozmowie z ringpolska.pl. - Mam 25 lat doświadczenia i wiem, jak trafić w punkt rywala. Król czterorundówek z 85 walk bokserskich wygrał 77, z czego 58 przez nokaut.
Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?