Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Korona Kielce - ŁKS 0:2 - Saganowski zrzucił Koronę

Paweł Hochstim
Korona Kielce - ŁKS 0:2 - Saganowski zrzucił Koronę
Korona Kielce - ŁKS 0:2 - Saganowski zrzucił Koronę fot. Krzysztof Szymczak
Po raz pierwszy w tym sezonie Korona Kielce przegrała na własnym stadionie, a sprawcą tego stał się ŁKS. Piłkarze z al. Unii stają się fachowcami od likwidowania tego typu serii, bo przecież derbowa porażka Widzewa z nimi też była pierwszą przegraną tego klubu na własnym stadionie.

Jeśli ktoś miał wątpliwości, jak ważną postacią w ŁKS jest Marek Saganowski, dziś nie powinien już ich mieć. Saganowski walczył, starał się, ale nie trafiał do bramki. Aż wreszcie w 74. minucie sam rozpoczął akcję, którą później wykończył strzałem i dał ełkaesiakom prowadzenie. Mało? W doliczonym czasie gry świetnie podał do Dariusza Kłusa, który dokładnym strzałem pokonał Zbigniewa Małkowskiego i ustalił wynik meczu. Piłka po drodze odbiła się jeszcze od słupka i ostatecznie pogrążyła Koronę.

Przed meczem z Koroną trener ŁKS Michał Probierz zapowiadał, że ma kilku zastępców dla Piotra Klepczarka w środku obrony, wymieniając Marcina Adamskiego i Antoniego Łukasiewicza. Ale w Kielcach zaskoczył wszystkich, bo kazał wpisać do protokółu Radosława Pruchnika, który w pierwszych meczach sezonu spisywał się fatalnie, a później wylądował wśród rezerwowych. I, jak to przy Probierzu bywa, Pruchnik zagrał zaskakująco dobrze. I to nie tylko w obronie, ale również przy stałych fragmentach gry. Już na samym początku meczu idealnie zacentrował z rzutu rożnego, ale Marek Saganowski, stojący sam w polu karnym, główkował prosto w bramkarza Korony.

Probierz dość dużo pozmieniał w zespole ŁKS, bo w składzie znaleźli się także Dariusz Kłus i Bartosz Romańczuk, a pozycje zmienili Mladen Kascelan, Sebastian Szałachowski i Marcin Kaczmarek. Ale od początku było widać, że ustawienie jest atutem łodzian, bo Korona praktycznie nie starzała zagrożenia pod bramką Pavle Velimirovicia. Wyjątkiem były stałe fragmenty gry, a właściwie jeden, gdy z wolnego mocno uderzył Aleksandar Vuković. Velimirović kapitalnie jednak obronił. Oczywiście, ełkaesiacy nie byliby sobą, gdyby nie popełnili też prostych błędów. Tak jak choćby na początku gry, gdy Romańczuk i Velimirović zastanawiali się kto ma wybić piłkę, aż w ostatniej chwili Czarnogórzec kopnął pod nogi Grzegorza Lecha. Całe szczęście, że pomocnik kieleckiej drużyny był tym mocno zaskoczony.

ŁKS radził sobie, zwłaszcza w pierwszych minutach, bardzo dobrze w ofensywie. Koronę ratowały m.in. wyprzedzenie w ostatniej chwili Saganowskiego przez Pavola Stano oraz fatalny strzał Kaczmarka.

Emocje w pierwszej połowie zaczęły się tak naprawdę dopiero tuż przed przerwą, bo obie drużyny miały po jednej kapitalnej sytuacji do zdobycia gola, ale obie skończyły się tylko złością trenerów. Najpierw do obronionej przez Velimirovicia piłki dopadł Tomasz Lisowski i z pięciu metrów kopnął obok bramki. Chwilę później Pruchnik znalazł się oko w oko ze Zbigniewem Małkowskim, ale pozwolił mu się wykazać. Mogło być więc 1:1, a było bez goli.

Druga połowa tak się zaczęła, jak pierwsza skończyła, czyli znów od świetnych okazji. Saganowski po raz kolejny główkował niedokładnie, a za chwilę po drugiej stronie boiska Michał Łabędzki w ostatniej chwili wybił piłkę spod nóg rozpędzonego Lisowskiego. A potem znowu było nudno... Aż do 74. minuty, gdy Saganowski wreszcie trafił.

Ten mecz zapowiadany był pod hasłem "walka, walka, walka". Korona uważana jest za najostrzej grającą drużyną w ekstraklasie, a ŁKS zapowiadał, że nóg nie będzie odstawiał. W niedzielę kielczanie przez długi czas tej cechy nie potwierdzali, choć im bliżej było końca, tym fauli było więcej. No i trzeba przyznać, że obie drużyny biegały bardzo dużo.

Jedno jest pewne - ŁKS chciał pokazać w Kielcach, że mimo osłabienia brakiem Klepczarka i Pawła Golańskiego potrafi grać w piłkę. To oczywiście pozytywna cecha, choć kibiców ŁKS mogła przez długie minuty popołudnia denerwować. Grający dziesiątkami krótkich podań w środku pola łodzianie zbyt często tracili piłkę. Wyraźnie odczuwalny był brak w środku pola Kascelana, który łatał dziurę po Golańskim na prawej obronie. Szkoda, że Probierz nie ma innego wyjścia (lub nie może go znaleźć), bo strata Kascelana dla drugiej linii jest bardzo bolesna.

Zwycięzców jednak się nie sądzi. ŁKS pokazał, że jest drużyną z charakterem, która nigdy się nie poddaje. Gdy przypomnimy sobie, jak ŁKS poddawał się na początku sezonu, to trudno jest w to uwierzyć.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto