Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Katarzyna Pisarska: schronisko to nie jest second hand, a pies to nie towar [wywiad]

Redakcja
pies
pies Daniel Siwak
O tym, jak dobrze zaadoptować czworonoga rozmawiamy z Katarzyną Pisarską, miłośniczką psów i prowadzącą "Psie adopcje" w TTV.
Do 2014 roku ma powstać nowe schronisko dla zwierząt

Daniel Siwak: Zastanawiam się, czym tak naprawdę różni się adopcja od wzięcia psa ze schroniska?
Katarzyna Pisarska:
- To jest to samo. Jedziemy do psa i nie mówimy, że zabieramy psa jak worek ziemniaków, tylko adoptujemy czworonoga.

Czy to jest podobny proces do ludzkich adopcji?

- I tak i nie. Każde schronisko ma swoje zasady. Jeśli chodzi o psy z tak zwanych ras groźnych, czyli psy duże i silne, to większość placówek stosuje specjalną procedurę. Trzeba wyjść z takim zwierzakiem trzy razy na spacer i to pod okiem wolontariusza czy pracownika. Wszystko po to, aby upewnić się, czy jesteśmy w stanie utrzymać na smyczy takiego sześćdziesięciokilogramowego malucha.
Często stosuje się tak zwane wizyty przedadopcyjne. Polega to na tym, że wolontariusz lub pracownik schroniska przychodzi do nas do domu z takim pieskiem. W ten sposób chce sprawdzić, w jakich warunkach będzie on mieszkał i porozmawiać ze wszystkimi domownikami. Ponowny powrót do schroniska to wielka trauma.

Można więc powiedzieć, że psia adopcja, to bardzo rygorystyczny proces.

- W ten sposób chcemy się przekonać, że cała rodzina jest odpowiedzialna. Chcemy się upewnić, że cała rodzina chce tego psa. Żeby nie było tak, że tata tak, a mama nie.

A jesteśmy już na tyle odpowiedzialni podejmując decyzję o wzięciu psa, czy lekkomyślnie jeździmy do schronisk?

- Chcę w to wierzyć, że jeżeli ktoś jedzie do schroniska, to po to, żeby serce i kawałek ogona stamtąd wziąć. Mam nadzieję, że ktoś nie traktuje tego lekkomyślnie. Schronisko to nie jest second hand, a pies to nie towar. To nie jest w cudzysłowie używany pies tylko dlatego, że ktoś go zostawił. Zdarzają się złe przypadki, ale musimy koncentrować się na dobrych przykładach.

Mówiła pani, że poznanie charakteru psa jest ważne.

- To jest podstawa, aby wybrać psa, który będzie do nas pasował. Nie można się koncentrować tylko na wyglądzie czy estetyce, ale także na charakterze. Pewne rasy mają pewne predyspozycje. Dla przykładu, jeżeli bardzo podoba nam się pies myśliwski, to nie będzie nigdy z niego typowy kanapowiec.
Pamiętajmy, że w schroniskach są wolontariusze, którzy te pieski znają. Wystarczy zapytać. Wtedy można skutecznie dobrać takiego psa pod konkretnego właściciela. To tak jak wkroczenie w związek małżeński. Trzeba się dotrzeć (śmiech). Nie sugerujmy się tylko samym wyglądem.
Przy adopcji psa ważny jest wiek?

- Jeżeli ktoś ma warunki i chęci wziąć jakiegoś starszego pieska, to może być takie prawdopodobieństwo, że jeśli go nie weźmiemy, to resztę pieskiego życia spędzi w schronisku za kratami.

Czy w pani życiu zawsze były psy?

- Nie. Wcześniej miałam koty, była kociarą. Jednak tak naprawdę Rocki kompletnie odmienił moje życie.

Czemu nie wzięła pani psa z jakiejś hodowli, tylko ze schroniska?

- Pierwsza wizyta w schronisku to nie był mój wybór i to nie była moja świadoma decyzja. Podjęłam ją, bo uznałam, że nadszedł taki moment w życiu i mogę pozwolić sobie na psa. To była też decyzja, że gdziekolwiek pojadę, to pojadę z psem. Koleżanka, która adoptowała z warszawskiego schroniska na Paluchu psa, wysłała mnie tam, mówiąc iż znajdę psa jakiego szukam.
Szukałam białego Westa, znalazłam brązowego kundelka Rockiego, który już nie żyje, ale miał w sobie to coś. Wróciłam z nim do domu i tak zaczęło się moje rozmerdane życie. Ja się w nim zakochałam i on chyba we mnie też. Mieliśmy podobny charakter, taki sam kolor włosów, taki sam skrzywiony ząbek i bardzo podobne oczy.

A jak zaczęła się przygoda z pani obecnym psem Hackerem?

- Zaczęła się trochę tragicznie. Rocki zaginął, potem okazało się, że nie żyje. Naprawdę wielka dla nas trauma, bo to było coś niespodziewanego. Był naszą głową rodziny (śmiech). Oczywiście była taka chwila, kiedy myśleliśmy, że nigdy więcej psów, bo drugi raz takiej sytuacji nie przeżyje.
Później już jednak wiedziałam, że będę robiła "Psie Adopcje". Trzy tygodnie przed pierwszym odcinkiem porozumiałam się z producentami, że w nim adoptuję psa. To był czwartek i pomyślałam, że muszę już szukać. Następnego dnia znalazłam pieska w schronisku w Jastrzębiu Zdroju, czyli 400 kilometrów od Warszawy. Zadzwoniłam i czułam, że muszę tam pojechać.

Kolokwialnie rzecz ujmując, to była szybka akcja.

- Musieliśmy wynająć samochód. Pojechaliśmy w sobotę po Hackera o 6 rano. Potem wróciliśmy, ale nic nikomu nie powiedziałam, aby mnie nie odwodził od tego pomysłu. Po prostu coś czułam do tego psa. Nie chciałam też, żeby czekał aż trzy tygodnie.
*
W jakim celu powstały "Psie Adopcje" w TTV?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto