Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Joker”. Klauni z ulic miasta nadchodzą? [RECENZJA]

Redakcja
Warner Bros. Entertainment
Zapalnik nowej wojny tli się być może w miejscach, które miały być ostateczną oazą szczęśliwości człowieka cywilizowanego, czyli miastach. To tam najłatwiej będzie biednym napaść na bogatych, co chyba będzie jej przyczyną. Właściwie wystarczy jeden nieszczęśliwy Joker.

Kino z szeroko rozumianego uniwersum komiksowych superbohaterów już dawno mocno przejęło się dostrzeganą w nim głębią i żywą reakcją na bolączki współczesności (bo łatwiej dostrzec w tym, co ładnie wyprodukowane i powszechne niż przedsięwzięciu autentycznym, acz bardziej wymagającym, przez co skazanym na niszowość). Warner Bros. i DC Comics przejęli się do tego stopnia, że przy pomocy Todda Phillipsa (tak, tak - tego od wyrafinowania „Kac Vegas”) oraz aktorskiego specjalisty od psychicznych pokręceń, czyli Joaquina Phoeniksa, postanowili przygotować studium obłędu jednostki, społeczeństw, cywilizacji, a nawet w ogóle naszych czasów. Formalnie wyszło znakomicie, aktorstwo dostaliśmy mistrzowskie, filmowa rzeczywistość składa się z osób głęboko doświadczonych i „powichrowanych”. Całość jest jednak okrutnie przewidywalna, zbudowana z psychologicznych klisz, zaś lustra przystawionego temu, co nas otacza, nie zanieczyszcza nic, co grozi niesprzedawalnością.

„Joker” powstał między innymi po to, by Amerykańska Akademia Filmowa mogła przyznać Oscara Joaquinowi Phoeniksowi, jednemu z najzdolniejszych aktorów swojego pokolenia. To, co oglądamy na ekranie w jego wykonaniu to wyrazista, pełna, silna kreacja, której artysta z bezgraniczną intensywnością poświęcił się fizycznie i emocjonalnie. Aktor odważnie, ale zarazem z wyczuciem - przede wszystkim w scenach, które są na granicy estetycznej i empatycznej wytrzymałości widza - pokazał złożoność bohatera, jego wewnętrzny harmider, nieopanowany smutek. „Czy nachodzą mnie czarne myśli? Inne mnie nie nachodzą” - mówi terapeutce grany przez niego Arthur Fleck. I wspólnie odczuwamy to, co się dzieje w jego głowie. Phoenix unika pokusy szarżowania, broni i otwiera przed nami tytułową postać, a jednocześnie inteligentnie odcina się od szeroko znanych interpretacji Jokera w wykonaniu Jacka Nicholsona i Heatha Ledgera (nie mówiąc o kuriozalnym występie w tej roli Jareda Leto). Oczywiście, do pewnego stopnia było mu to łatwiej zrobić, bo tym razem oglądamy Jokera dopiero w drodze do objęcia stanowiska arcyłotra w Gotham City, co więcej - w świecie jeszcze przed Batmanem. Mógł więc sportretować osobowość balansującą nad przepaścią, przed ostatecznym upadkiem. Nie zmienia to faktu, że pierwszorzędnie dobrał środki wyrazu, jest wiarygodny w każdym kadrze, utrzymuje uwagę widza od pierwszego pojawienia się na ekranie do ostatniej sekwencji, buduje kompleksową postać, a przemiana Arthura w Jokera w jego wykonaniu - mimo powielania stereotypowych psychologicznych motywacji i rozwiązań w scenariuszu - wypada imponująco.

CZYTAJ INNE ARTYKUŁY

Tworząc okoliczności dla dzisiejszego Jokera, realizatorzy pełną garścią czerpali z hollywoodzkich ikon wykluczenia, umieszczając swojego bohatera między zachowującym czyste serce i wiarę w odmianę losy trampem Charliego Chaplina (doskonale bawiącego bogaczy, którzy oglądają w gothamowskim kinie „Dzisiejsze czasy”) a przepełnionym złością i poczuciem niesprawiedliwości Travisem Bickle’em z „Taksówkarza”. Martina Scorsese jest tu zresztą więcej, bo do roli Ruperta Pupkina w „Królu komedii” tego reżysera nawiązuje znakomity Robert De Niro, jako popularny telewizyjny showman Murray Franklin.

„Joker” ma intrygujący, surowy, klaustrofobiczny klimat, plastycznie, sprytnie ukazaną odmienność postrzegania otoczenia przez nasze mózgi (z istotną diagnozą zawartą w kwestii: „najgorszym jest, iż społeczeństwo oczekuje od chorych psychicznie, że będą się zachowywali jak zdrowi”), świetnie zainscenizowane miejskie sekwencje. I nawet, gdy w produkcji Phillipsa brakuje niespodzianek, do pewnych fabularnych rozwiązań dochodzi on za łatwo, a w opowieści o szaleństwie właśnie artystycznego szaleństwa jest najmniej, to reżyserowi udało się zajrzeć pod pokrywę kotła-miasta (niezależnie od szerokości geograficznej), w którym społeczna zupa znajduje się w stanie coraz bliższym wrzenia. W świecie rosnących podziałów, gdzie przepaść między zamożnymi, a wegetującymi dawno już przekroczyła głębokość Rowu Mariańskiego, w którym w końcu dociera do powszechnej świadomości, że wszystkim nie może się udać, a ci, którzy sukces odnieśli drogę do niego odreagowują pogardą dla przegranych, za zgrzyt w ustalonych relacjach możemy brać dźwięk już ostrzonych noży. Latami odrzucani, deptani, niespełnieni, nazywani śmieciami, szczurami, klaunami, którym telewizja i internet upowszechniły obraz lepszego życia, zdają się mieć dość. W takiej sytuacji zbrodnię mogą uznać za symboliczny gest opowiedzenia się po stronie słabszych. A co, jeśli Joker już maluje twarz?

Joker USA dramat, reż. Todd Phillips, wyst. Joaquin Phoenix, Robert De Niro | OCENA ★★★★☆☆

CZYTAJ INNE ARTYKUŁY

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: „Joker”. Klauni z ulic miasta nadchodzą? [RECENZJA] - Dziennik Łódzki

Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto