Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Hrabia i jego białe kruki

Wiesław Pierzchała
Sensacją ostatniej aukcji antykwarycznej w warszawskim Lamusie był traktat teologiczny z połowy XVI wieku z ekslibrisem króla Zygmunta Augusta. Tę unikatową książkę kupiła Biblioteka Narodowa za 54 tys. zł.

Sensacją ostatniej aukcji antykwarycznej w warszawskim Lamusie był traktat teologiczny z połowy XVI wieku z ekslibrisem króla Zygmunta Augusta. Tę unikatową książkę kupiła Biblioteka Narodowa za 54 tys. zł. Przez pewien okres zdobiła ona bibliotekę hrabiego Zbigniewa Rzeszotarskiego de Lehndorff, zmarłego niedawno króla łódzkich bibliofilów, znanego z barwnych przygód, z których jedna o mały włos nie zakończyła się strzelaniną.

Hrabia Rzeszotarski to postać żywcem przeniesiona z XIX wieku. Elegancko ubrany, o nienagannych manierach, szarmancki wobec dam, prawdziwy bon vivant w dobrym tego słowa znaczeniu. Nosił złoty sygnet herbowy, rozdawał bilety wizytowe z tytułem hrabiowskim, zaś swoje książki stemplował efektowną, okrągłą pieczęcią z herbem.

Wymarzony dworek
Lubił być duszą towarzystwa, ale na co dzień otaczał się rzadkimi książkami, starą porcelaną i cennymi antykami. Marzył, aby wzorem swoich przodków osiąść w dworku i wieść w nim żywot "bibliofila poczciwego". W podeszłych już latach zrealizował swoje marzenie, kupując stylowy, ale zapuszczony, wymagający kapitalnego remontu dwór z parkiem w Trzciannej pod Skierniewicami.

- Był to parterowy, neoklasyczny dworek z pierwszej połowy XIX wieku z małym portykiem od frontu i gankiem kolumnowym od strony parku w stylu angielskim - opowiada Jacek Jurczakowski, dyrektor oddziału Polskiej Akademii Nauk w Łodzi. - Wprawdzie rezydencja była w dużym stopniu zdewastowana, ale Zbyszek był z niej bardzo dumny, bowiem tuż po wojnie uniknęła przymusowej nacjonalizacji i przez cały okres PRL utrzymała się w rękach prywatnych.

Nowy gospodarz chciał odnowić dworek i odpowiednio urządzić wnętrza. Dlatego kupował stylowe meble oraz różne szpargały i bibeloty. Chciał do niego przenieść - z domu w Nowosolnej, gdzie ostatnio mieszkał - swoją bezcenną bibliotekę. Jej perłą w koronie były zbiory superekslibrisów oraz wydawnictwa o tematyce dworskiej, heraldycznej i genealogicznej. Nie zdążył. 17 września zmarł nagle, we śnie, na atak serca.

Ostatni zajazd pod Skierniewicami
To właśnie w Trzciannie doszło do głośnego incydentu. Na wieść, że myśliwi z miejscowego Koła Łowieckiego "Łoś" buszują w jego parku, w hrabiego wstąpił duch kresowych zagończyków. Chwycił za rewolwer - niektórzy utrzymują, że była to stylowa, szlachecka krócica - i zgodnie z dewizą rodu Rzeszotarskich herbu Junosza: "Lance do boju, szable w dłoń, bolszewika goń, goń, goń", ruszył naprzeciw intruzów.

Co było dalej, zdania są podzielone. Pan hrabia opowiadał przy kominku swoim przyjaciołom, że był to typowy, złośliwy najazd ze strony starych komunistów, czyli byłych lokalnych dygnitarzy partyjnych, którzy skupieni w kole łowieckim przybyli polować - prawem kaduka - w jego dobrach. Dlatego oprócz broni chwycił za aparat fotograficzny, aby zrobić im zdjęcia pamiątkowe i mieć corpus delicti ich nikczemnej działalności. Twierdził, że broń wziął na wszelki wypadek i broń Boże nie zamierzał jej użyć.

Myśliwi tłumaczyli się, że na stawie koło parku chcieli spokojnie zapolować na dzikie kaczki, ale ich nie było, więc się wycofali. Wtedy na polnej drodze zaatakował ich z furią "pan dziedzic". Członkowie "Łosia" poskarżyli się, że wyzwał ich od komuchów i czerwonych pająków, że wymachiwał bronią i groził, że wszystkich powystrzela. Miał też straszyć, że zdemoluje im samochody. Dlatego jak najszybciej wycofali się z parku, aby - jak wyjaśniali - nie doszło do jakiegoś nieszczęścia.

Tymczasem pogromca "czerwonych pająków" utrzymywał, że to myśliwi byli butni i agresywni, wytrącili mu z ręki aparat fotograficzny i przyłożyli strzelbę do brzucha. Ostatni zajazd pod Skierniewicami skończył się wzajemnymi doniesieniem do prokuratury i burzliwym procesem w miejscowym Sądzie Rejonowym, który wszelako zakończył się ugodą.

Hrabia Rzeszotarski znany był jako zdecydowany antykomunista i nigdy nie pogodził się z ustrojem Polski Ludowej. - Z okazji 80. rocznicy urodzin Janusza Dunin-Borkowskiego, hetmana polskich kolekcjonerów, pojechaliśmy samochodem do jego domu w Krośniewicach. Było to 13 grudnia 1987 roku, czyli w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego - wspomina Jacek Jurczakowski. - Siedzimy przy stole. Wokół antyki, karabele, wazy holenderskie, obrazy Canaletta i Bacciarellego i do tego... woda kapiąca z sufitu do miski, gdyż dach był dziurawy i przeciekał. Pijemy wyborne nalewki. Nagle Zbyszek wstaje i wznosi toast: "Na pohybel komunistom. Za flotę radziecką... do dna".

Łowca rzadkich książek
O jego zbiorach krążyły legendy. Zgromadził je głównie w latach 80., gdy prowadził dobrze prosperujące biznesy i dzięki temu miał wystarczająco dużo pieniędzy, by wydawać je na kompletowanie doborowej biblioteki.

- W gronie miłośników książek był bardzo lubiany i ceniony - zgodnie twierdzą Janusz Płóciennik i Mirosław Sobczak z Antykwariatu Naukowego w Łodzi. - Kupował głównie heraldykę i genealogię. Pamiętam, że kiedyś podsunęliśmy mu znakomitą, bogato ilustrowaną pozycję z dziedziny jeździectwa, którym też się interesował. Był także łowcą rzadkich broszur. Jego nagła śmierć była dla nas wstrząsem. Jeszcze kilka miesięcy temu byliśmy w jego domu i kupiliśmy kilkadziesiąt niskonakładowych wydawnictw.

Hrabia Rzeszotarski brał udział w licznych aukcjach antykwarycznych w Łodzi, Warszawie, Krakowie i Poznaniu. Jeśli upatrzył sobie jakiś rarytas, musiał go zdobyć. Licytował do upadłego. Pod tym względem przypominał znanego z przebojowych licytacji Waldemara Łysiaka. Jednak obaj wytrawni znawcy książek raczej się nie przyjaźnili. Pozostali jak "dwa na słońcach swych przeciwnych bogi".

- Słynna była licytacja na początku lat 80. w Krakowie, na której pan Rzeszotarski kupił rzadki, jednokartkowy inkunabuł - wspomina Janusz Płóciennik. - Pamiętam, że zapłacił astronomiczną na tamte czasy kwotę, której nawet Biblioteka Jagiellońska nie była w stanie zapłacić.

Rzemiennym dyszlem po dworach Mazowsza
- Kilka razy wybrałam się z nim na aukcję - opowiada Barbara Czajka, dyrektor Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. Piłsudskiego w Łodzi. - Z jednej strony bałam się z nim jeździć, ale z drugiej lubiłam, gdyż był dobrym kierowcą: jeździł szybko i pewnie. Po drodze zatrzymywaliśmy się wszędzie tam, gdzie stał jakiś dwór lub pałac. Był to schyłek lat 80. i rezydencje te były strasznie zaniedbane, nad czym boleliśmy.

Pan hrabia był kawalerem. Nigdy nie założył rodziny. Przerwał studia historyczne i dopiero po latach ukończył je w znakomitym stylu. Gdy nastała III Rzeczpospolita, imał się różnych zajęć, m. in. sprzedawał po domach garnki Zeptera i przycinał drzewa w parkach. Miał też czas, aby "rzemiennym dyszlem" jeździć z prof. Tadeuszem Jaroszyńskim po Mazowszu i opisywać tamtejsze dwory. Właśnie z dziejów dworów polskich napisał pracę magisterską.

Miał imponującą wiedzę nie tylko o dworach, lecz także o ich mieszkańcach. - Jeśli chodzi o ziemiaństwo, to był wielkim erudytą - podkreśla Wojciech Grochowalski, łódzki biznesmen, wydawca i mecenas kultury. - Na dodatek dobrze pisał. Dlatego poprosiłem go na początku lat 90. o cykl artykułów na temat strat ziemiaństwa na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej. Z zadania tego wywiązał się znakomicie.

Dziewkę odpraw...
Hrabia Rzeszotarski był aktywnym członkiem Towarzystwa Przyjaciół Książek w Łodzi. Miał przy tym gest. Działacze TPK przynosili na spotkania różne wydawnictwa, aby na licytacji we własnym gronie sprzedać je i uzyskać w ten sposób pieniądze na swoją działalność. Hrabia często wygrywał te licytacje i kasa towarzystwa ciągle była pełna.

Słynny też był jego żart, kiedy to na czerpanym papierze wydał i rozdał wśród bibliofilów "odkryty" przez siebie, nieznany dotąd tekst Wespazjana Kochowskiego, pisarza staropolskiego. Był to traktat, głoszący miłość do starych ksiąg, które są ważniejsze niż kobiety, wino i śpiew. Stąd apel: "Dziewkę odpraw, kielich odstaw i zajmij się foliałem w skórę oprawnym".

Autorem utworu okazał się oczywiście Rzeszotarski. Pomimo tych deklaracji, był on jednak wielkim admiratorem płci przeciwnej. Jego przyjaciele do dziś wspominają romans hrabiego z urodziwą brunetką z Łodzi. Uczucie było tak gorące, że specjalnie dla niej poddał się operacji plastycznej i poprawił profil nosa. Czy poświęcenie pana hrabiego dało pożądany efekt? O tym kroniki milczą.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto