Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Babcine ciasta na celowniku sanepidu i skarbówki

Alicja Zboińska, Anna Gronczewska
Reklam tych ciast nie zobaczysz w telewizji ani nie usłyszysz w radiu, ale i tak ustawiają się po nie tłumy klientów. Prawdziwą furorę w sklepach robią wypieki babć, które powstają w domowych kuchniach według ...

Reklam tych ciast nie zobaczysz w telewizji ani nie usłyszysz w radiu, ale i tak ustawiają się po nie tłumy klientów. Prawdziwą furorę w sklepach robią wypieki babć, które powstają w domowych kuchniach według tradycyjnych receptur. Zęby ostrzą sobie na nie klienci, a także - niestety - sanepid i skarbówka, które chcą ścigać i surowo karać emerytki.

Domowe szarlotki, makowce i serniki można kupić w osiedlowych sklepach. Dostarczają je emerytki w wieku 55 - 68 lat, które sobie w ten sposób dorabiają. Zaprzyjaźnieni sklepikarze nie pobierają od nich prowizji. Cieszą się, że zapachem i smakiem przyciągają klientów, którzy kupują przy okazji inne artykuły.

Domowe ciasto to przebój jednego ze stoisk cukierniczych w łódzkim Centralu. Dostarcza je Elżbieta Jarzębska. Ciastami jej produkcji zajada się od lat rodzina, sąsiedzi i znajomi, którzy namówili kobietę do działalności na szerszą skalę. Mistrzyni wypieków napotkała jednak na liczne przeszkody. Aby nie popaść w konflikt z prawem i legalnie sprzedawać smakołyki, założyła niewielką firmę, która z czasem rozrosła się w przedsiębiorstwo. Przeszła przez wymagające kontrole sanepidu, zapoznała się z przepisami księgowymi. - Urzędnicy nie mieli jednak litości. Było ciężko, zwłaszcza że nie jestem najmłodsza - przyznaje Elżbieta Jarzębska.

Pań, które będą piekły domowe ciasta, szukają także herbaciarnie i kawiarnie. Małgorzata Szkudlarek, właścicielka łódzkiej osiedlowej herbaciarni, długo szukała pani, która grzecznościowo piecze szarlotki i serniki. Teraz odbiera regularne dostawy.

Babcie, które dostarczają do sklepów ciasta nie zamierzają poddać się urzędnikom. Myśl o surowych mandatach trochę je przeraża, a wizja comiesięcznego rozliczania się z fiskusem, sprawia, że łapią się za głowę.

- Jaki tam ze mnie przedsiębiorca - dziwi się 62-letnia emerytka z Łodzi, mistrzyni wypieku szarlotki i makowca. - Emerytury dostaję niewiele ponad 700 złotych, a opłaty za mieszkanie wynoszą prawie 400 złotych. Podatku od tych moich zakalców płaciłabym więcej, niż mam emerytury. Gdyby nie pomoc wnuków, nie dałabym rady.

Bożena Kaczmarczyk z Wojewódzkiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Łodzi jest odporna na argumenty starszych pań, które dorabiają do renty lub emerytury wypiekami.

- Przypominam, że produkcja żywności może się odbywać tylko w zakładzie zatwierdzonym i zarejestrowanym przez właściwego inspektora sanitarnego. Zgodnie z rozporządzeniem Parlamentu Europejskiego, produkcja żywności musi się odbywać w pomieszczeniach wyposażonych w specjalistyczne urządzenia i w prawidłowych warunkach higienicznych - informuje.

Co stanie się, jeśli inspektor sanepidu wypatrzy w sklepie ciasta domowej roboty? Może ukarać tego, kto je oferuje nawet 500-złotowym mandatem. - Pieczenie i sprzedawanie ciast ma znamiona działalności gospodarczej i musi być ewidencjonowane. Za nieprzestrzeganie przepisów paniom, które pieką, jak i właścicielowi sklepu, który nie ewidencjonuje części sprzedaży, grozi sprawa karna. Kary będą nakładane indywidualnie - przestrzega lodowatym tonem Agnieszka Pawlak, rzecznik Izby Skarbowej.

Przedsiębiorczych babć broni znany dziennikarz kulinarny Robert Makłowicz, który ze swoim programem zwiedził całą Europę. - Nie bądźmy bardziej papiescy od papieża - apeluje. - Nasi urzędnicy regularnie powołują się na unijne przepisy, ale w innych krajach wspólnoty nie są one tak restrykcyjnie przestrzegane. Takie praktyki są normalne w krajach Unii. W Austrii każdy może przygotowywać i sprzedawać alkohol i kiełbasy pod własnym nazwiskiem, bez konieczności przechodzenia tych skomplikowanych procedur. A gdyby polski sanepid wszedł do lokalnego sklepu w Hiszpanii albo Portugalii, inspektor mógłby zemdleć.

Za babciami, a raczej ich wypiekami, murem stoją klienci. Kto okaże się silniejszy - nasze apetyty czy przypisy?

* * * * *

Nie ma jak ciasto babci

Anna Gronczewska: Czy w ostatnich latach Polacy zmienili swoje upodobania kulinarne?

Maciej Kuroń: - Na pewno. Polacy odrabiają zaległości wobec świata. Po czasach realnego socjalizmu, kiedy mięso zamiast kupować zdobywaliśmy, dożyliśmy sytuacji, gdy sklepy są pełne produktów, których przeciętny Polak nigdy nie widział. Podobnie z gastronomią. Kiedyś nie było właściwie restauracji z zagraniczną kuchnią. Gdy wybuchła wolność, pojawiły się najpierw budy z wietnamskim i chińskim jedzeniem. Potem jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać restauracje włoskie, francuskie, arabskie. Polacy zaczęli wyjeżdżać za granicę, próbować różnych smakołyków. Było to na zasadzie dziecięcej choroby, którą każdy musi przejść, tak jak świnkę czy odrę.

I z tej choroby się wyleczyliśmy?

- Powoli się z niej otrząsamy. Powstaje coraz więcej restauracji z tradycyjnym, polskim jedzeniem.

Dlaczego dopiero teraz?

- Trudno być miłośnikiem polskiej kuchni, jeśli jest się na nią skazanym. Można coś polubić, gdy ma się wybór. Teraz go mamy. Możemy pójść do restauracji chińskiej, włoskiej lub właśnie polskiej. Albo wyjechać za granicę i jeść tam owoce morza. Ja po dwóch tygodniach pobytu za granicą, pod żaglami na morzach południowych, kiedy jem ciągle langusty, krewetki i ośmiornice, zaczynam tęsknić za kromką dobrego, polskiego chleba, masłem i ogórkiem kiszonym. Za smakami mojego dzieciństwa.

Czyli schabowy powoli wygrywa z chińszczyzną?

- Tak. Ale trzeba spróbować jednego, by powiedzieć, że lubi się drugie. Gdy nie mieliśmy wyboru, to polską kuchnię traktowaliśmy jako zło konieczne.

Na ogół wolimy typowo polskie smaki?

- Myślę, że tak powinno być. Jednak powinniśmy odżywiać się w sposób urozmaicony. Nie jestem zwolennikiem sushi, ale raz na pół roku chętnie je zjem. Jest to tak odmienny smak, kulturowo inne podejście do jedzenia, że warto dla samej odmiany spróbować. Jestem głęboko przekonany, że jeśli Polska ma zachęcać do przyjazdu zagranicznych turystów, to pamiętajmy, że Japończyk nie przyjedzie tu zjeść sushi, a Francuz na ślimaki. Jeżeli mamy im coś zaproponować, to tradycyjne, polskie jedzenie. Zaimponować pieczonym chlebem, białym serem, dobrymi, swojskimi wędlinami.

Czy przejawem powrotu do polskich smaków jest to, że w wielu sklepach można kupić ciasta domowej roboty?

- Oczywiście. Także na Zachodzie mija już fascynacja gotowymi, mrożonymi obiadami, które można było kupić w sklepie. Amerykanka, poza kawą i tostami, nie potrafiła do niedawna nic przygotować. Teraz organizuje się tam kursy, na których uczą, jak samemu upiec ciasto, ugotować obiad na święta czy niedziele. Na szczęście polskie gospodynie nie odeszły tak daleko od tradycji. Nie musimy robić specjalnych kursów. Wszyscy mamy w rodzinie przynajmniej jedną osobę - mamę, babcię, ciocię - która umie upiec wspaniałe ciasta. Na wsiach kobiety potrafią piec chleb, zrobić sery. Ja też sam robię wędliny. Cały czas mamy w głowie domowe smaki. Dlatego tak chętnie kupujemy ciasta domowej roboty w sklepach i cukierniach. To powrót do normalności.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto