Andrzej Nejman: "Najważniejszy jest balans między życiem rodzinnym, towarzyskim i zawodowym"

2018-03-29 18:04:43

Wywiad został przeprowadzony w Teatrze im. Jaracza w Łodzi w dniu 08.12.2017r.

"Rozalka Olaboga", ale potem złożył Pan papiery na wydział prawa Uniwersytetu Łódzkiego. Ostatecznie dostał się Pan do Akademii Teatralnej w Warszawie. Często wracał Pan myślami do tej życiowej decyzji zastanawiając się co by było gdyby jednak podszedł Pan do egzaminów na wydział prawa?
Andrzej Nejman: Myślę, że byłbym fajnym prawnikiem (śmiech). Postanowiłem tylko raz zdawać do Akademii Teatralnej, aby sprawdzić, czy dam radę się tam dostać. Myślałem, że ta sztuka się nie uda i spokojnie ukończę wydział prawa. Jednak prawnikiem nie zostałem, czego zresztą absolutnie nie żałuję. Choć bardzo chętnie powalczyłbym na sali sądowej. Do tej pory albo byłem pozywany, albo sam kogoś pozywam, ale w todze nie miałem przyjemności występować ani w filmie, ani w życiu prywatnym. Może się kiedyś uda. Całe życie to ciąg rozmaitych wyborów, które trzeba podejmować. Tak czy inaczej cieszę się, że robię to, co robię.

Czy według Pana studia przygotowują do zawodu aktora?
- Studia w większości zawodów są (w przeciwieństwie do liceum czy szkoły podstawowej) ukierunkowane na własne poszukiwania studenta. Jeżeli student podchodzi do swojego uczestnictwa w zajęciach, wykorzystując zasadę "zakuć-zapomnieć", lub podporządkowuje się nauczycielowi, aby mieć za to ocenę bardzo dobrą, to rzeczywiście niewiele wyniesie ze szkoły. Jeśli student stara się czerpać jak najwięcej z wiedzy i doświadczenia profesorów, to może zyskać bardzo dużo. Ja niestety zyskałem niewiele. Byłem bardzo młody, tuż po ukończonym liceum, i niestety wiele nawyków licealnych mi pozostało. Zauważyłem, że koledzy, którzy nie dostali się do Akademii Teatralnej za pierwszym razem, zupełnie inaczej podchodzili do zajęć. Tego im trochę zazdroszczę. Ja tak naprawdę miałem okazję nauczyć się zawodu dopiero po studiach, podczas pracy w teatrze.

Czy uważa Pan, że w pełni wykorzystał Pan swoją szansę aktorską, jaką dało Panu mocne wejście w show-biznes rolami w filmach "Matka swojej matki", "Spona", "Poranek kojota" czy serialu "Złotopolscy"?
- Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie. Obecnie jestem dyrektorem Teatru Kwadrat, pracuję także jako reżyser, aktor, a więc można by powiedzieć, że udało mi się wykorzystać swoje szanse. Pewnie gdybym kiedyś nie zagrał w serialu "Złotopolscy" to nie trafiłbym do Teatru Kwadrat. Do tego miejsca dostałem zaproszenie od ówczesnego dyrektora Edmunda Karwańskiego, ale za pośrednictwem i namową Pawła Wawrzeckiego i Jerzego Turka, z którymi grałem właśnie we wspomnianym serialu. Z drugiej strony, gdybym nie grał 10 lat w serialu "Złotopolscy", to może teraz grałbym w najwybitniejszych filmach kinowych w Polsce. Myślę, że ta łatka Waldka Złotopolskiego też troszkę zaciążyła na mojej karierze. Życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Równie dobrze po serialu mógłbym, zamiast pracować jako aktor w teatrze, być np. fryzjerem w Budziszycach.

Czy mając obecne doświadczenie aktorskie zmieniłby Pan coś w sposobie odgrywania postaci wspomnianego Waldka?
- Na pewno tak. Moje długie blond włosy, które wtedy były swego rodzaju symbolem naiwności idealnie pasowały do tej roli. Na ulicy czy też prywatnie na imprezach byłem odbierany przez pryzmat mojej postaci. Proszę mi wierzyć, że nie było to dla mnie miłe (śmiech). Z drugiej strony, gdybym teraz miał nadawać tej postaci innych cech, prawdopodobnie nie osiągnąłbym tego, co udało się przed laty.

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że "sukces jest przede wszystkim środkiem do dalszego rozwoju". Co miał Pan na myśli? Co według Pana dla aktora oznacza osiągnięcie sukcesu?
- Osiągnięciem sukcesu dla aktora jest stworzenie roli. Kiedy aktor tworzy rolę podczas prób teatralnych czy zdjęć do filmu, widz nie jest tego świadkiem. Ludzie otrzymują od aktorów już zbudowaną rolę czyli efekt końcowy. Pracując nad daną postacią nie jesteśmy w stanie przewidzieć czy osiągniemy sukces czy też nam to się nie uda. Dopiero uznanie środowiska czy uznanie widzów sprawia, że dostajemy kolejne szanse na zaprezentowanie się. Sukces jest potrzebny zatem do tego, aby móc sprawdzać się w następnych przedsięwzięciach, ryzykując oczywiście, że nasza kolejna rola już takim sukcesem nie będzie. Na tym polega nasza praca.

TACIERZYŃSTWO

Prywatnie jest Pan mężem i ojcem dwójki dzieci. Czy Pańska profesja utrudnia uczestniczenie w życiu rodzinnym? Jak na fakt, że jest Pan osobą rozpoznawalną reagują Pańskie dzieci?
- Na szczęście nie jestem już tak rozpoznawalną osobą jak 10 lat temu. Jest nowe pokolenie widzów, którzy nigdy w życiu nie widzieli serialu "Złotopolscy". Podczas gry w tym serialu nie miałem prywatności. Wychodząc z domu czułem, że jestem na każdym kroku obserwowany przez media czy fanów. Czasem było to nie do zniesienia. Teraz dzieci czują się fajnie, że mają ojca aktora, dyrektora teatru. Jednocześnie cieszę się, że nie napompowało im się ego. Dzieci są skromne w relacjach z rówieśnikami i nie wykorzystują moje mojej osoby do własnej promocji w grupie. Bardzo się z tego powodu cieszę. Czy mam dla nich czas? To jest skomplikowana sprawa. Bardzo dużo wyjeżdżam. Dziś jestem w Łodzi, pojutrze będę w Częstochowie, a więc tego czasu weekendowego nie spędzam z nimi tak jakbym chciał. Z drugiej strony z tego powodu, że mam bardzo nieregularny tryb pracy to mogę poświęcać dzieciom czas, kiedy inni ojcowie są w pracy np. w biurze. Aktorzy mają inne życie, z goła odmienne niż wielu ludzi innych zawodów.

Kobieta zapytana, co zmienia w życiu dziecko najczęściej odpowiada bez namysłu: wszystko! Co zmieniło przyjście na świat Kuby w życiu Andrzeja Nejmana?
- Wszystko! Wychodzi na to, że mam w sobie duży pierwiastek kobiecy (śmiech). W momencie pojawienia się dziecka na świecie bardzo łatwo klaruje się cel. Niestety nie dla wszystkich ludzi, ale chyba dla większości tak właśnie się dzieje.

A nie bał się Pan zostania ojcem?
- Absolutnie się tego nie bałem. Zostałem ojcem w dość późnym wieku, byłem już po trzydziestce, ale zupełnie nie odczuwałem obawy z powodu zmiany, która się szykuje w moim życiu. Narodziny dzieci wspominam jako wielką radość i poczucie odpowiedzialności, którego wcześniej nie mamy, kiedy odpowiadamy tylko za siebie. Potem nasze życie staje się ważniejsze bo mamy świadomość, że żyjemy dla kogoś.

Czytał Pan jakieś poradniki dotyczące tacierzyństwa czy zaufał intuicji?
- Raczej z żoną uczyliśmy się wszystkiego na bieżąco. Żona sporo czytała, bo miała na to dużo czasu. Ja natomiast wtedy bardzo intensywnie pracowałem, a więc nie czytałem tak wiele. Dla mnie rzeczywiście na początku był to szok, ale dlatego, że byłem już dojrzałym facetem, miałem świadomość, że muszę sobie poradzić. Pomyślałem sobie, że skoro od tysięcy lat tatusiowie jakoś dawali radę więc ja też podołam wyzwaniu (śmiech).

Uwielbia Pan wyzwania np. sporty ekstremalne, jazdę konną, nurkowanie. Udaje się Panu zadbać o równowagę między pracą w teatrze a swoimi pozostałymi pasjami?
- Nie udaje się. Z większości pasji musiałem zrezygnować. Konno nie jeżdżę już od chyba ponad 3 lat, o wiele mniej nurkuję. Czekam aż dzieci dorosną. Mój syn ma już 10 lat i kilka razy byliśmy razem pod wodą, a za chwilę będziemy nurkowali całą rodziną. Na motocyklu nie jeżdżę już wcale, ale to też wynika z pewnego rodzaju odpowiedzialności za swoje życie. Powiem Panu jednak, że nie czuję, że coś mi uciekło. Myślę, że przyjdzie jeszcze czas kiedy powrócę do jazdy konnej. Na razie zajmuję się czymś innym i czuję się z tym dobrze.

TEATR KWADRAT IM. EDWARDA DZIEWOŃSKIEGO

Teatr Kwadrat im. Edwarda Dziewońskiego był, jest i zawsze pozostanie swego rodzaju fenomenem w historii teatru polskiego. Na deskach wspomnianego teatru wystąpili m.in. Irena Kwiatkowska, Danuta Szaflarska, Anna Seniuk, Barbara Rylska, Ewa Wiśniewska, Stanisława Celińska, Gabriela Kownacka, Jan Kobuszewski, Wojciech Pokora, Janusz Gajos, Krzysztof Kowalewski, Marian Opania czy Wiktor Zborowski. Czy rozpoczynając kierowanie Teatrem Kwadrat Andrzej Nejman miał w głowie postać pierwszego kierownika artystycznego Edwarda "Dudka" Dziewońskiego? Nie bał się Pan odpowiedzialności za prowadzenie jednej ze świątyń polskiego teatru?
- Teatr Kwadrat jest teatrem komediowym i rozrywkowym, więc może nazwałbym go raczej "świątynką" lub "kapliczką", w miejsce poważnej świątyni (śmiech). Bardzo zależało mi na tym, aby pod moim przewodnictwem nie obniżyła się jakoś naszej oferty artystycznej. Myślę, że po ośmiu latach mojej pracy mogę powiedzieć, że to się udało, rozszerzyliśmy zakres naszego repertuaru jak i ilość widzów, którzy nas oglądają każdego roku. Osiem lat temu nie wiadomo co nas czeka. Wtedy już dwanaście lat byłem aktorem tej sceny. Bardzo dobrze znałem każdy jej kąt. Znałem wszystkich kolegów pracujących w Teatrze. Właśnie moi współpracownicy poprosili prezydent Warszawy Hannę Gronkiewicz-Waltz o nominację dla mnie na dyrektora Teatru. To było zaskoczeniem dla wielu osób w mieście, trudno było sobie wyobrazić, że trzydziestokilkuletni chłopiec staje u sterów teatru o takiej tradycji. To był czas, kiedy Teatr Kwadrat stracił swoją siedzibę przy ul. Czackiego 15/17 i wydawać się mogło, że jedynie syndyk masy upadłościowej ma tu coś do roboty. Nie miałem więc poczucia, że jest coś do stracenia, bo było wiadomo, że nasza instytucja chyli się ku upadkowi. Miałem jedynie spróbować odmienić tę sytuację i udało się. Tym bardziej mnie to cieszy, że tyle osób zachowało pracę.

Co jest największym sukcesem Teatru Kwadrat?
- Chyba to, że w ogóle istniejemy. Przy problemach lokalowych, które miały miejsce osiem lat temu, nasze położenie jawiło się w bardzo ciemnych barwach. Teraz na nasze spektakle przychodzą tłumy osób w różnym wieku, jeździmy po całym kraju, zaglądamy do Stanów Zjednoczonych, Kanady, Wielkiej Brytanii, Irlandii. Naszym sukcesem jest to, że codziennie spotykamy się z naszymi widzami. Spotkaliśmy się w wyjątkowym dniu dla Teatru Kwadrat. Dzisiaj (08.12.2017r.) właśnie pobijamy rekord grając siedem przedstawień tego samego dnia. W Warszawie zagraliśmy dwa poranki dla dzieci i zagramy jedno przedstawienie wieczorne, dwa przedstawienia pt. "Sztuka" Yasminy Rezy zagramy w Teatrze im. Jaracza w Łodzi i jeszcze dwa "Misery" w Kaliszu.

Edward Dziewoński powiedział kiedyś: "Jedyne życie, które ma sens, to życie towarzyskie." Jakie życie ma sens według Andrzeja Nejmana?
- Edward Dziewoński był niezwykle dowcipnym człowiekiem, aczkolwiek można by się troszkę poprzyczepiać do jego życia prywatnego. Dla mnie najważniejsze jest zachowanie balansu między życiem rodzinnym, towarzyskim i zawodowym. Jeżeli brakuje nam spełnienia choćby w jednym z tych trzech aspektów życia, to jest niebezpieczeństwo, że będziemy się czuć nieszczęśliwi. No, powiedzmy, nie do końca spełnieni.

Co jest trudniejsze w zarządzaniu teatrem? Zgromadzenie pełnej widowni czy dbanie o doborową obsadę?
- To się ściśle ze sobą wiąże. Jeśli złożymy dobrą obsadę danej sztuki, to mamy ogromne szanse, że zgromadzimy pełną widownię. I w drugą stronę - jeżeli każdego dnia mamy komplety na widowni, to aktorzy z najwyższej półki chętniej przyjmują od nas rozmaite artystyczne propozycje. Pomimo dosyć niskiej dotacji Teatr Kwadrat, ale dzięki znakomitej sprzedaży, nasza instytucja naprawdę nieźle funkcjonuje. Radzimy sobie z budżetem, dzięki czemu aktorzy zatrudnieni na etat, jak np. Paweł Wawrzecki, Grzegorz Wons, Marek Siudym, Paweł Małaszyński, Ewa Ziętek, Ewa Kasprzyk, Ewa Wencel, Marta Żmuda-Trzebiatowska, Katarzyna Glinka i wielu innych, czują się docenieni również finansowo. Przynajmniej mam takie przeświadczenie... Jesteśmy więc systemem naczyń połączonych. Bo gdy widzowie czują, że aktorom jest na naszej scenie po prostu dobrze, chętniej do nas wracają.

Można użyć sformułowania, że jesteście jedną wielką teatralną rodziną?
- Trochę to trąci hasłami poprzedniej epoki, ale cóż, czasami nam samym zdarza się używać tego określenia. Nie chciałbym przesadzać, ale rzeczywiście w ubiegłym roku specjalnie odpuściliśmy z żoną wyjazd na Sylwestra, bo woleliśmy ten szczególny dzień spędzić w garderobie Kwadratu. Aktorzy poprosili nas, aby zagrać na obu scenach cztery przedstawienia sylwestrowe, tylko po to, by wspólnie spędzić ten wieczór. Rok wcześniej, przez przypadek, mnóstwo naszych pracowników, aktorów, ich przyjaciół i znajomych trafiło tej nocy do Teatru. A ja akurat wykupiłem wyjazd na Wyspy Kanaryjskie. I co? I siedziałem przy telefonie wściekły, że nie jestem z nimi. Świadczy to chyba o tym, że jest to takie "rodzinne stowarzyszenie", które lubi spędzać ze sobą czas.

DUBBING

Zaprezentował Pan sztukę podkładania głosu w filmach: "Tarzan", "8. Mila", "Śnięty Mikołaj 2", "El Cid – legenda o mężnym rycerzu", "Storm Hawks", "Podróże Guliwera". Dubbing to bardziej zabawa czy ciężka praca?
- Bardzo lubię dubbing. Jest to, owszem, ciężka praca, ale jednocześnie przynosi taką satysfakcję, że dla wielu to również świetna zabawa. W sumie żałuję, że od jakiegoś czasu nie działam w tej dziedzinie. Reklamy radiowe, owszem, ale to jednak nie to samo… Ostatnio stałem się też fanem audiobooków, szczególnie superprodukcji, które są tworzone na wzór Teatru Polskiego Radia znanego przecież wszystkim starszym słuchaczom. Z wielką rozkoszą słucham niezwykłych głosów Adama Ferencego, Krzysztofa Gosztyły, Henryka Talara. Zakochałem się w Trylogii husyckiej Andrzeja Sapkowskiego stąd to ostatnie nazwisko. Dzięki audiobookom właśnie bardzo zatęskniłem za dubbingiem. Dziękuję Panu za to pytanie. Może coś uda mi się w tej branży jeszcze zrobić.

Zdradzi Pan nam najbliższe plany zawodowe na przyszłość?
W grudniu mieliśmy premierę sztuki "Trzy sypialnie" Alana Ayckbourna, którą przetłumaczyłem na nowo z języka angielskiego, zrobiłem jej polską adaptację, i na koniec ją wyreżyserowałem. Chciałbym teraz trochę odpocząć. Mam w planach wyjazd z dzieciakami na narty, a od marca zaczynamy pracę nad nowymi pomysłami, zagram na przykład z Pawłem Małaszyńskim i Anną Cieślak w komedii "Tydzień nie dłużej…". Chcę też zrobić współczesną adaptację takiej uroczej ramoty, sprzed jakichś trzystu lat pt. "Igraszki losu i miłości". Ten tekst wydaje się przerażająco naiwny, jak na nasze czasy, ale to jest w nim właśnie urzekające. Po dobrych doświadczeniach i znakomitych recenzjach innej, trącącej myszką komedii, pt. "Ciotka Karola", którą udało się sprawnie uwspółcześnić, chciałbym zmierzyć się z kolejnym takim wyzwaniem. Ostatnio zauważyłem, że w pracy reżyserskiej interesują mnie trzy kierunki. Chcę wyciągać takie ramotki, o których nikt by nie pomyślał, że można je jeszcze zrobić i robić z nich perełki. Druga sfera to współczesne sztuki obyczajowe, które wyciągam z dawnego repertuaru Teatru Kwadrat, i staram się odkryć je na nowo. Ostatnia sfera to sztuki, które wyszukuję po świecie. Poza tym rozwijamy Scenę Kameralną Teatru Kwadrat, która powstała dopiero dwa lata temu i nie ma jeszcze pełnego obłożenia repertuarowego. Mamy zatem co robić.

Czy pamięta Pan jakiś szczególny prezent, który najbardziej Pana ucieszył?
- Pamiętam, że gdy miałem dziewięć lat to Mikołaj mi przyniósł grę planszową "Eurobiznes". Uwielbiałem tę grę i męczyłem wszystkich wokół, aby ze mną zagrali.

Wychodzi na to, że już dziewięcioletni Andrzej Nejman miał zacięcie do zarządzania. (śmiech)
- (śmiech) Nie myślałem nigdy o tym, ale rzeczywiście bardzo często wygrywałem w te rozgrywki. Teraz też, jak czasem gram w "Monopoly" to raczej trudno mnie pokonać. Może zatem mam jakiś dar, którego nie kojarzyłem.

W TV Polonia prowadził Pan program polonijny "Ludzie listy piszą". Tekst piosenki zespołu Skaldowie nie pasuje chyba do dzisiejszych czasów. Ludzie wybierają wiadomości SMS, mail czy portale społecznościowe. Czy wysłał Pan jeszcze do kogoś życzenia świąteczne pocztą?
- Przyznam, że nie. Nie uważam jednak, że jest w tym coś złego. Bo choć sztuka epistolarna jest kontynuowana przez wielu światłych i mądrych ludzi, to po prostu zmieniło się medium. Korzystamy z poczty elektronicznej, która zwiększa jedynie szybkość wymiany informacji. Ale zarówno ich treść, jak i forma, nadal zależą od nas. Ja na przykład nawet w sms-ach nie używam skrótów, pamiętam o wszystkich głoskach diakrytycznych, używam znaków przestankowych, pamiętam o wielkich literach, stawiam spację po kropce i przecinku…

Szanujmy język polski.
- Tak jest. Bardzo mi na tym zależy. Wielką przyjemność sprawia mi to, że często wysyłam sms-y w formie znacząco przydługich elaboratów. (śmiech)

Czego chciałby Pan życzyć naszym czytelnikom?
- Życzę wszystkim Polakom, zarówno tym w kraju jak i mieszkającym za granicą, pokoju i wiary w lepszy 2018 rok.

Czego ja mogę życzyć Panu?
- Oj może tego, żeby osoby decyzyjne w Ratuszu w Warszawie przedłużyły mi kadencję dyrektora Teatru Kwadrat bo bardzo kocham tę pracę i ludzi, z którymi przyszło mi pracować. Bardzo by mi zależało, żeby kontynuować to dzieło. Mam nadzieję, że wszystkim dookoła również.

Na pewno będziemy trzymać kciuki, aby tak się stało. Dziękuję za miłe spotkanie.
- Dziękuję Panu, dziękuję Państwu. Pozdrawiam.

Jesteś na profilu Adam Sęczkowski - stronie mieszkańca miasta . Materiały tutaj publikowane nie są poddawane procesowi moderacji. Naszemiasto.pl nie jest autorem wpisów i nie ponosi odpowiedzialności za treść publikowanej informacji. W przypadku nadużyć prosimy o zgłoszenie strony mieszkańca do weryfikacji tutaj