Jego 4-letni brat Bartek musiał zostać na oddziale, bo ma infekcję dróg oddechowych.
Na sali oddziału chirurgicznego polało się w środę wiele łez. Bartek płakał, że zostaje w klinice, podczas gdy brat idzie do domu. Łzy płynęły również po policzkach mamy chłopców, Natalii Markowskiej, która nie przestaje się winić za tragedię.
- Pocieszam się jedynie, że poparzenia na twarzy u Kubusia ładnie się goją- mówiła nam. - Strasznie się bałam, że synkowie mogą nie przeżyć wypadku. Przez pierwsze trzy doby po pożarze, zdaniem lekarzy decydujące o ich życiu, nie zmrużyłam oka. W głowie miałam tylko jedną myśl: "To przez mnie ta tragedia..."
Przypomnijmy, że bracia zostali ciężko poparzeni w wypadku, do którego doszło pod koniec października przed szkołą podstawową w Skierniewicach. Matka zostawiła ich w zamkniętym seacie i poszła odebrać 7-letnią córkę Wiktorię ze szkoły. Gdy wróciła, auto było wypełnione dymem. Najprawdopodobniej któryś z braci znalazł leżącą pod siedzeniem zapalniczkę i wywołał pożar. Kobieta z pomocą przechodniów otworzyła drzwi i uwolniła dzieci. Chłopcy, którzy mieli poparzenia drugiego i trzeciego stopnia na całym ciele oraz stan zapalny w płucach, trafili na oddział intensywnej terapii w łódzkim szpitalu im. Konopnickiej przy ul. Spornej.
- Starszy z braci miał wykonany przeszczep skóry na dłoniach i twarzy, a młodszy na dłoniach. Obu chłopców czeka intensywna rehabilitacja - trzeba usprawnić rączki oraz zabezpieczenie blizn przed przerostami - mówi prof. Ewa Andrzejewska, kierownik kliniki chirurgii.
Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?