Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Oni mieli diabła za skórą

Ewa Drzazga
Jacek Niewieczerzał wyjaśnia, że o rodzinie Kaczkowskich wiadomo więcej dzięki mikrofilmom
Jacek Niewieczerzał wyjaśnia, że o rodzinie Kaczkowskich wiadomo więcej dzięki mikrofilmom Ewa Drzazga
Najeżdżali sąsiednie dobra, zabijali chłopów z innych majątków, w nie do końca uczciwy sposób nakłaniali, by to u nich robić zakupy. Dawni właściciele Bełchatowa to rogate dusze.

Oby jak najprędzej to piekło opuścić! - pisał o Bełchatowie sekretarz prowincjonalny, który odwiedzał miejscowy klasztor w połowie XVIII wieku. W "piekielnej krainie zawieszonej między niebem a ziemią" długo nie przebywał, ale wyraźnie i kilka dni wizytacji wystarczyło, by i okolicy, i mieszkańców mieć serdecznie dosyć. A i o właścicielach samego majątku powiedzieć, że byli to ludzie skromni i pobożni, ani on, ani nikt inny przez setki lat by się nie odważył.

Na złagodzenie tego obrazu nie mogło wpłynąć nawet to, że zgodnie z lokalnym podaniem, jedna z tych pierwszych udokumentowanych właścicielek, czyli Zofia Kowalewska, miała mieć prawdziwe objawienie. Podobno we śnie pojawił się jej św. Jacek i podpowiedział, komu ma ofiarować klasztor, którego przyjęcia odmówili dominikanie. Święty wskazał na franciszkanów. Pewnie nawet wtedy, w pierwszym dwudziestoleciu XVII wieku niejeden zachodził w głowę, z jakiej też racji św. Jacek objawił się kobiecie, która nie słynęła z łagodności charakteru.

- Niestety, nie zachowały się żadne dokumenty poświęcone czy to Kowalewskiej, czy innym, pierwszym właścicielom - mówi Jacek Niewieczerzał, dyrektor bełchatowskiego Muzeum. - To, co o nich wiemy, można wysnuć na podstawie dosyć lakonicznych wzmianek zawartych w korespondencji osób trzecich czy spisach inwentarzowych. Jedno jest pewne, pierwsi właściciele Bełchatowa to rogate dusze.

Zofia Kowalewska swój "stanowczy" charakter mogła zawdzięczać genom. Była siostrą niesławnego Jana Bykowskiego, starosty sieradzkiego. O jego obyczajach mówiono, że nie różnią się od takich, jakie są normą w azjatyckich krajach. Jednym z wyczynów rodziny Bykowskich był mord, jakiego w 1598 roku mieli dokonać na niejakim Sebastianie Kowalewskim "w prawie biegłym". Do zamordowanego należały dobra bełchatowskie. Odziedziczył je jego syn Mikołaj, który później ożenił się z córką rodu Bykowskich, Zofią. Można zakładać, że było to małżeństwo "polityczne", które miało załagodzić niesnaski między rodami. Tyle, że gdy Zofia umarła, Bykowscy orzekli, że nie uznają legatu siostry na rzecz klasztoru, a w tamtych realiach oznaczało to, że dają zielone światło dla roszczeń okolicznych dziedziców wobec klasztoru.

Już w połowie XVII wieku Bełchatów przeszedł w ręce Rychłowskich. O tym, jaki był Stanisław Rychłowski, twórca dominium, niech świadczy to, że gdy uznał, iż chałupy w Bełchatowie nie prezentują się okazale, po prostu zebrał cieśli i ci kolejno, nikogo nie pytając o zdanie, rozwalali domy, a na ich miejsce stawiali nowe.
O jego chciwości krążyły legendy. Pożyczył np. 3 tys. zł Żydom z Łasku pod zastaw całej gminy. W liście zastawnym wymienia domy, kramy, bożnicę i "wszystko, co tylko mieć mogą". Kłócił się też z sąsiadami. Umilał im życie w ten sposób, że chłopom, którzy należeli do sąsiednich dóbr, rekwirował wozy. Zresztą następcy Stanisława niewiele różnili się od niego. Franciszek Rychłowski musiał zapłacić 100 grzywien za zabicie "pracowitego Jana Maciejowskiego". Ale nie tylko ta sprawa była wtedy głośna. Sam chorążyc sieradzki pisał do Rychłowskiego, by ten "pomiarkował się" z niejaką panią Latoszewską, której Rych-łowski wszystko pozabierał.

A spis rzeczy, które choć należały do franciszkanów, a które Rychłowski pożyczył i nie oddawał? Zakonnicy mieli w pamięci, że zamek do spichrza, drąg żelazny do wyważania kamieni, oskard do wybijania murów, czy wapno nigdy nie zostały rozliczone. Podobnie, jak dwie armaty, które Rychłowski zabrał z wieży kościelnej.
Z kolei XIX wiek to czasy Kaczkowskich. Choć właściciele miasta z tego rodu zasiadali w ławach sejmowych i pisali utwory sceniczne, to w codziennym życiu nie zawsze bywali fair. Przykład? Ot, choćby wykręcanie się od płacenia składki na burmistrza, czy wojskowa egzekucja zaległych opłat z młynów Kaczkowskich. A gdy Leon Kaczkowski uznał, że młynarz Neumann źle foluje sukno, jak negocjował? "Zabroniłem i bronić będę" pisał do władz.

- Nasza wiedza na temat Kaczkowskich jest większa - zaznacza Niewieczerzał. - Dysponujemy mikrofilmami z kopiami pism rodzinnych tych właścicieli Bełchatowa.
Nic jednak nie jest się w stanie równać się z historią, która przetrwała nie w dokumentach, a tradycji ustnej. Chodzi o sposób, w jaki Kaczkowscy wygrali wojnę na jarmarki z Grocholicami. Gdy mieszkańcy szli na jarmark do Grocholic, Kaczkowski wysyłał na drogę swoich ludzi, by nęcili kupców gorzałką albo tańszymi towarami, byle tylko zawrócili. Ot, dyplomacja...

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na belchatow.naszemiasto.pl Nasze Miasto