Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Łódzka Coma zagrała w Wytwórni [zdjęcia]

mamnaimieola
mamnaimieola
Aleksandra Wojciechowska
Rodowita Coma zapewniła niezapomnianą noc łodzianom przybyłym do Wytwórni. Muzycy promują swoją najnowszą płytę "Czerwonym Albumem".
Wczoraj w Dekompresji gali Myslovitz

Niedzielny wieczór (4 grudnia), dla dużej grupy przybyłych do Łodzi fanów mocniejszego brzmienia, zaczął się o godzinie 19, kiedy to drzwi klubu Wytwórnia stanęły przed nimi otworem. Planowane były dwa suporty, ale summa summarum odbył się tylko jeden - bardzo młodej formacji, Clock Machine. Męski, pochodzący z krakowskich przedmieść kwartet odwalił kawał dobrej roboty, melodyjnie nakręcając zgromadzoną przy Łąkowej 29 publiczność.

Po półgodzinnej rozgrzewce nastała przerwa techniczna, przygotowująca wszystkich tam zebranych na ogromną dawkę rocka. Już po samym wejściu instrumentalistów Comy wiadomo było, że ten koncert będzie inny niż pozostałe, grane**dotychczas w Łodzi. Wszyscy cali ubrani na czarno, z wymalowanymi również na czarno-kolorowo (każdy z ich miał inny kolor) twarzami, rozpoczęli muzyczny spektakl. Wystarczyło tylko, że na scenie pojawił się frontman grupy czyli Piotr Rogucki, aby publiczność oszalała i dała się porwać w świat zapisany w dźwiękach.

Pierwsza część koncertu Comy była w czerwonej barwie i zawierała same utwory z najnowszego krążka. Nie mogło zabraknąć, przez wielu krytykowanego za komercyjność, utworu "Na pół", ale i też mocniejszych kawałków, takich jak "W chorym sadzie", czy "Woda leży pod powierzchnią". Podczas wykonywania "Deszczowej Piosenki" wokalista trzymał flagę Łodzi, śpiewając właśnie o tym mieście. Pierwsza połowa koncertu zakończyła się zapowiedzią występu nijakiego "Kinga" z Częstochowy, który miał wypełnić czas przed drugą częścią popisu łódzkiego zespołu.

Występ część publiczności rozbawił, inną część zażenował, ponieważ wykonywane były m.in. "Lasciate Mi Cantare", czy "Seksualna niebezpieczna". Po tej specyficznej przerwie, przez większość odebraną jako żart, powróciły na scenę - już bez makijażu - prawdziwe gwiazdy wieczoru. Stare kawałki z 3 pierwszych płyt satysfakcjonowały wszystkich tych, którzy jeszcze się do nowej płyty nie przekonali.

Jakiekolwiek pogłoski na temat tego, ze Rogucki traci wokal i śpiewa co raz gorzej są wyssane z palca, ponieważ nie było nawet połowy utworu, o którym można powiedzieć, że został źle zaśpiewany. To samo tyczy się strefy muzycznej - sekcja rytmiczna, czyli Adam Marszałkowski oraz Rafał Matuszak pokazali, że metronom mają wbudowany w uszach oraz wiedzą do czego służą ich instrumenty. Pokaz swoich umiejętności dali w takcie rozbudowanej solówki pomiędzy utworami. Sekcji rytmicznej nie ustępowała nawet na krok sekcja melodyczna, w której skład wchodził Marcin Kobza oraz Dominik Witczak. Każda z gitar wiedziała co ma robić, ani jeden dźwięk nie był tam zbędny, każdy odpowiednio wyważony oraz dopasowany.

Na ostatni bis zespół zagrał uproszony przez publiczność kawałek "Sto tysięcy jednakowych miast". Napełnili nim salę kilogramami klimatu, począwszy od tego, że ponad połowa utworu była grana obopólnie na siedząco - przez muzyków oraz całą publiczność. Koncert Comy zadowolił bardzo dużą grupę fanów, którzy czekali na dokładnie coś takiego - porcję nowych kawałków na zapoznanie oraz zakup płyty i dozę najlepszych starych utworów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto