Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Koncert Porcupine Tree w klubie Wytwórnia

Piotr N
Piotr N
Brytyjska grupa Porcupine Tree zagrała wczoraj w klubie Wytwórnia. Był to ich ostatni koncert w Polsce przed dłuższą przerwą.

Jest kilka kapel, które sprawiły, że słucham takiej, a nie innej muzyki, które kształtowały moje horyzonty muzyczne. Porcupine Tree to właśnie jeden z tych zespołów. I choć ich ostatni studyjny album wzbudza u mnie mieszane uczucia, to "przeoczenie" koncertu w klubie Wytwórnia nie wchodziło w jakąkolwiek rachubę. Zapowiadało się bardzo sympatycznie...

Porcupine Tree jak reprezentacja piłkarska

Tak też i było. Dobry, solidny występ, może nie porywający, ale z całą pewnością powyżej średniej, w jakiej lokuje się większość progresywnych widowisk, które miałem przyjemność oglądać. Koncert jako całość można by porównać do meczu piłkarskiego. Pierwsza połowa, dziesięciominutowa przerwa, drugie 45 - minut i bis na dogrywkę. Brytyjczycy zagrali jak ich reprezentacja na ostatnich Mistrzostwach Świata - nieco schematycznie i mało żywiołowo, ale z momentami, które zapadną w pamięć na dłużej. Nie zrozumcie mnie źle - nudzić to się nie nudziłem, ale do całkowitego spełnienia było mi bardzo daleko.

Sprawdzone hity Porcupine Tree

Dość tych narzekań - dobrze za mikrofonem wypadł bosonogi szaman – Steven Wilson. W jego głosie słychać najdrobniejsze emocje, potrafi je rozrysować w bardzo naturalny sposób - tak by te śniły się nam po nocach. To on, jak na kapitana przystało, jako pierwszy dał sygnał do ataku, po nieco "przespanych" dwóch pierwszych kompozycjach. Z utworu na utwór robiło się cieplej i cieplej na sercu, a i krew w żyłach muzyków pulsowała jakby szybciej. Udzielało się to także publiczności w Wytwórni. Po pięciu utworach z ostatniej płyty, dało się usłyszeć lekki pomruk basu Colina Edwina. Tak, tak to - "Hatesong". By podtrzymać tendencje zwyżkową zespół wyciąga as z tali - "Pure Narcotic" z płyty Stupid Dream. Gromkie brawa, a pózniej to, na co czekałem cały wieczór - genialny, nasączony ambientową elektroniką utwór "Russia On Ice". Niestety, ale ten kawałek od dłuższego czasu jest odgrywany przez zespół tylko do połowy, później Porcupine Tree wrzuca wyższy bieg wraz z "Anesthetize". Nie jest to złe rozwiązanie, ale miło by było raz na jakiś czas - jeden i drugi utwór wysłuchać w całości. Tak intensywne przeżycia sprawiły, że dalsza cześć pierwszej połowy minęła bardzo szybko. I nie wiedzieć kiedy zespół ogłosił przerwę.

Wytwórnia - ziemia obiecana dla zespołów

Drugą połowę Porcupine Tree rozpoczął od "Time Flies". Widać było, że chwila odpoczynku podziałała krzepiąco na zespół. Nawet Steven Wilson - wokalista, który wyznaję zasadę minimum słowa, maksimum muzyki - rozgadał się troszeczkę. Po kilku kawałkach z The Incident (najlepiej wypadła Octane Twisted), Anglicy zaprezentowali "Buying New Soul" z Lightbulp Sun. Ta kompozycja na żywo zrobiła naprawdę piorunujące wrażenie. Psychodeliczna mgiełka unosząca się nad widownią, była wręcz namacalna. Piękna, subtelna i przejmująca melodia, właśnie za takie utwory można ich pokochać w pełni. "Way Out of Here" przemilczę - nie lubię i już. Na właściwy tor wróciłem z "Normal" i o dziwo "Bonnie the Cat". Warto w tym miejscu docenić walory Wytwórni, która powoli staję się ziemią obiecaną dla kapel z kręgu progresywnego rocka/metalu. I jeśli jeszcze ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości co do jakości dźwięku w hali, to po tym koncercie wyzbył się zapewne ich wszystkich. Tu zespoły mogą liczyć nie tylko na świetne nagłośnienie i nie najgorsze oświetlenie, ale również i ciepłe, jeśli nie gorące przyjęcie. Publiczność po prostu tutaj nie zawodzi.

Perfekcyjny Porcupine Tree

O bis długo zespołu prosić nie trzeba było. Trochę zawiodłem się, że panowie z Porcupine Tree zagrali tylko jeden utwór, ale wybór był idealny - "Trains". Jedyny słuszny, po prostu nie mogło być inaczej. Jak na finał przystało wbił w podłogę. Porcupine Tree to perfekcjoniści w każdym calu, ale nie brakuje im również poczucia humoru i innych nie tylko poza muzycznych zdolności. Z takiego Gavina Harrisona niezły iluzjonista. Było idealne zakończenie, tego czarującego, choć solidnego koncertu.

Może to zabrzmi jak najgorszy banał, ale po Porcupine Tree spodziewałem się zdecydowanie więcej. Wszystko zaprogramowane na najwyższym światowym poziomie, ale czasami jakby wyprute z emocji, wykalkulowane. - Oni nie grają słabych koncertów - mówił osobnik stojący nieopodal. Zgadzam się w pełni, chociaż ten występ był dobry. Tylko dobry.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Filip Chajzer o MBTM

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto