Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jak rozwiązać problem biedy w centrum Łodzi

Monika Pawlak
Fakty są przerażające: lokatorzy mieszkań komunalnych są winni miastu 280 mln zł, 3500 osób ma orzeczone wyroki eksmisyjne, mieszkań socjalnych się nie buduje
Fakty są przerażające: lokatorzy mieszkań komunalnych są winni miastu 280 mln zł, 3500 osób ma orzeczone wyroki eksmisyjne, mieszkań socjalnych się nie buduje fot. Krzysztof Szymczak
W Łodzi na mieszkanie komunalne trzeba czekać nawet pięć lat, absolutne minimum wynosi trzy lata.

W kolejce na mieszkanie od gminy czeka ponad 5,8 tys. rodzin, w tym ponad 4 tys. - na lokum socjalne. Z szacunków wiceprezydenta Pawła Paczkowskiego wynika, że około 3,5 tys. oczekujących na lokal socjalny ma już orzeczone wyroki eksmisji. Jakie to ma znaczenie? Ogromne, bo jeśli dłużnicy są eksmitowani z mieszkań nie należących do gminy, a ta nie ma dla nich mieszkania -- płaci właścicielowi takiego budynku odszkodowania. W tegorocznym budżecie miasto zarezerwowało na ten cel milion złotych. Z tych statystyk wynika, że sytuacja mieszkaniowa Łodzi jest nie zła, ale dramatyczna. Potwierdza to także raport Najwyższej Izby Kontroli, z którego wynika, że sześć lat temu Łódź miała do dyspozycji 1783 mieszkania socjalne, a w pierwszym kwartale 2010 roku - już ledwie 1513. Równolegle zwiększyła się liczba uprawnionych do mieszkania o najniższym standardzie, co oznacza, że na początku 2010 roku potrzeby łodzian w tym zakresie były zaspokajane tylko w 43 procentach. Można zaryzykować tezę, że teraz jest jeszcze gorzej, bo raport NIK obejmuje tylko pierwszy kwartał 2010 roku. A przez blisko rok mieszkań nie przybyło, ani tym bardziej nie ubyło najgorzej sytuowanych łodzian.

Czytaj także: Taksówkarski wolny rynek w Łodzi

Łódź jest największym kamienicznikiem w Polsce, według ostrożnych szacunków ma około 65 tys. mieszkań. Mimo - co trzeba podkreślić - prowadzonej niemal od początku odnowionego samorządu prywatyzacji. Ale kamienice i mieszkania, które nadal są w zasobach gminy od lat są niedoinwestowane. Co roku w budżecie miasta na remonty komunalnych budynków zapisywane są śmiesznie niskie kwoty. Powód? Na remonty i modernizacje - teoretycznie - powinny wystarczyć wpływy z czynszów jakie płacą najemcy. Problem w tym, że oni nie płacą, o czym świadczy z kolei wysokość łącznego zadłużenia szacowanego na 280 mln zł! Administracje nieruchomości, które w imieniu miasta zarządzają lokalami komunalnymi nie potrafiły (nie chciały, nie były w stanie - niepotrzebne skreślić) odzyskać choć części tego zadłużenia. Inna sprawa to wysokość czynszów w mieszkaniach gminy. Średnio za metr trzeba płacić 4,26 zł, a stawka w mieszkaniach socjalnych jest symboliczna, bo wynosi 50 gr za metr. A i tego - jak twierdzą magistraccy urzędnicy - wielu lokatorów tych mieszkań nie jest w stanie płacić. Co z tych liczb wynika? To, że gminne mieszkania są w coraz gorszym stanie, wielu budynków zwyczajnie nie opłaca się już remontować. Efekt jest taki, że miasto wie, iż dany budynek jest przeznaczony do rozbiórki, ale ludzie i tak tam mieszkają latami, bo nie ma ich dokąd wyprowadzić. A nie ma, bo miasto buduje za mało nowych bloków (brakuje pieniędzy na ten cel), by następowała naturalna rotacja. To znaczy mieszkania w starych kamienicach można by adaptować (czytaj: wykonać niezbędny remont) na lokale socjalne, a lokatorów, którzy je zwolnią przenosić do nowych budynków. To jest tylko jedna z wielu - ale jakże istotna - przyczyna braku lokali socjalnych.

Trzeba od razu zaznaczyć, że z brakiem mieszkań socjalnych boryka się nie tylko Łódź, ale wszystkie miasta w Polsce. Żadną pociechą nie jest to, że żadne chyba miasto tego problemu nie rozwiązało, choć wiele próbowało. Łódź również. Jednym ze sposobów poradzenia sobie z problemem jest adaptacja na mieszkania socjalne lokali w zdegradowanych budynkach.

Ekipa Jerzego Kropiwnickiego miała również inne pomysły, które nie zostały zrealizowane. Jednym z nich była adaptacja na lokale socjalne dawnych budynków pofabrycznych. Pomysł upadł równie szybko jak się pojawił, można tylko zgadywać, że spowodowały to zbyt duże koszty. Ale w czasie prezydentury Jerzego Kropiwnickiego rząd dostrzegł problem i chciał wspomóc samorządy. Uruchomiono pilotażowy program dofinansowania budownictwa socjalnego. Bank Gospodarstwa Krajowego przeznaczył na ten cel 150 mln zł do podziału między samorządy. Z wspomnianego wcześniej raportu NIK wynika, że z tych pieniędzy powstało w Polsce ponad 3,2 tys. lokali o najniższym standardzie. Kłopot w tym, że Łódź obok Katowic, była miastem, który nie zabiegała o tę pomoc, co również stwierdzili kontrolerzy NIK. Powód? Jak tłumaczyła Ilona Podwysocka, była dyrektor wydziału budynków i lokali łódzkiego magistratu, pieniędzy na dofinansowanie było za mało, aby wsparcie w znaczący sposób gmina odczuła. Ale to nie koniec. Podwysocka mówiła wówczas wprost, że... nie opłaca się budować bloków socjalnych. Powodem były znów pieniądze. Była dyrektor argumentowała, że koszt wybudowania bloku komunalnego i socjalnego jest taki sam, a czynsz w socjalnym, to zaledwie 50 gr od metra, więc oczywiste jest, iż nie wystarczy nawet na bieżące utrzymanie takiego budynku. To oznaczałoby kolejne obciążenia finansowe dla budżetu miasta.

W tle dyskusji o tym, że miasto nie budowało bloków socjalnych pojawił się jeszcze jeden argument przeciwko takim praktykom. Chodziło o skupieniu ludzi najgorzej sytuowanych, często bezrobotnych, zmagających się z wieloma problemami (np. alkoholizm) w jednym miejscu. A to - zdaniem socjologów i psychologów - pogłębiałoby tylko problem wykluczenia społecznego tych ludzi.

Tyle że nikt jakoś nie zwrócił uwagi, że w Łodzi już są takie enklawy biedy czy skupiska ludzi wykluczonych społecznie albo na granicy wykluczenia. I to nie na obrzeżach Łodzi, ale w ścisłym centrum: na ul. Włókienniczej, Wschodniej, Abramowskiego, Kilińskiego, Mielczarskiego, w famułach naprzeciwko Manufaktury i na Księżym Młynie. Ale także na samej Piotrkowskiej grupy lokatorów socjalnych nie należą do rzadkości. Za prezydentury Jerzego Kropiwnickiego miasto prowadziło program rewitalizacji swoich budynków, odnowiono m.in. kamienice przy ul. Mielczarskiego i u zbiegu ul. Legionów i Cmentarnej. Do odnowionych budynków wprowadzili się lepiej sytuowani łodzianie, których stać na czynsz w wysokości około 6 zł za metr, ale za sąsiadów mają tych wykluczonych, mieszkających w starych budynkach, nie płacących czynszu, często spędzających czas od jednej libacji alkoholowej do drugiej. Dodać jeszcze trzeba, że przy Mielczarskiego są kamienice prywatne, a ich właściciele nie wyremontują budynku mając takich, nie innych lokatorów. Bo i za co mają to zrobić? I po co, skoro po remoncie budynek zaraz zostanie zniszczony, bo mieszkają tam tacy, a nie inni lokatorzy.

Na Piotrkowskiej jest podobnie. Prywatni właściciele czy zarządcy wspólnot mieszkaniowych usiłują własnymi siłami odnawiać kamienice, ale problemem są lokatorzy socjalni, których nijak się nie mogą pozbyć, bo miasto nie ma dla nich mieszkań. Za chwilę i miasto zacznie się borykać z identycznym problemem, bo Hanna Zdanowska zapowiada (i chce zrealizować) program rewitalizacji centrum. Tylko najpierw musi coś zrobić z lokatorami kamienic do remontu, na ulicę wyrzucić ich nie można, a wyprowadzić trzeba mieć dokąd. I od razu pojawia się następny kłopot. Co zrobić z lokatorami socjalnymi po rewitalizacji? Przecież to logiczne, że do odnowionych mieszkań nie wrócą, bo nie będzie ich stać na płacenie czynszu. I nie po to robi się rewitalizację, by ponownie zamieniać odnowione budynki w enklawy biedy, ten wniosek również narzuca się sam. Zatem jakie jest wyjście?

Zgadzam się z radnym Piotrem Borsem, że tworzenie "gett biedy" czy kolejnych enklaw biedy do niczego miasta nie doprowadzi. Tego samego zdania jest także radny Marek Michalik z PiS, który podniósł ten problem podczas dyskusji o tegorocznym budżecie i planach prezydent Zdanowskiej przeznaczenia na budownictwo mieszkaniowe kolejnej kwoty. Radny Michalik dopytywał wtedy czy nie chodzi przypadkiem o budowę osiedli socjalnych. Przekonywał wówczas, że w ten sposób miasto będzie powiększać liczbę osób potrzebujących. Prezydent Zdanowska wyjaśniła, że nie chodzi o budowanie osiedli socjalnych tylko komunalnych i dyskusja się zakończyła. Ale kolejna - o tym co zrobić z lokatorami socjalnymi - wciąż się nie zaczęła. A powinna i to jak najszybciej, bo jak już napisałam - problem nie zniknie sam.

A jak to robią inne miasta? Poznań miał pomysł, by wyprowadzać lokatorów socjalnych do blaszanych kontenerów, gdzie lokator miałby do dyspozycji 18-metrowy pokój z aneksem kuchennym i toaletą. Oczywiście od razu larum podnieśli lokatorzy "normalnych" budynków, bo nie chcieli takiego sąsiedztwa. Jeszcze dalej planowali pójść w Zakopanem, gdzie miasto za grosze kupiło grunty w sąsiedztwie... oczyszczalni ścieków i wysypiska śmieci z przeznaczeniem na nowe osiedla. Co prawda burmistrz zapewniał, że zanim ruszy budowa wysypisko zniknie, a oczyszczalnia jest ekologiczna, ale lokalni radni mieli dużo wątpliwości. W Lublinie miasto adaptuje na socjalne mieszkania budynki m.in. po likwidowanych szkołach czy innych swoich instytucjach. W Łodzi, po referendum, mówiło się o skopiowaniu pomysłu poznańskiego, ale na szczęście na planach się skończyło. Moim zdaniem Łódź mogłaby i powinna skopiować rozwiązanie z pobliskiego Aleksandrowa.

Tam miasto postawiło trzy budynki w technologii fińskiej, a wydało na ten cel w 2008 roku 800 tys. zł. Gotowe elementy domów gmina Aleksandrów kupiła okazyjnie w Niemczech, gdzie służyły one za osiedle dla uchodźców. W każdym takim domu jest 9 pokoi, na cztery pokoje przypadają dwie wspólne łazienki i wspólna kuchnia. Mieszkania zostały także umeblowane, a ich lokatorzy mają do dyspozycji również świetlicę i co ważniejsze - budynki socjalne nie stoją na peryferiach Aleksandrowa. Przeciwnie. Tylko ulica dzieli je od największego w mieście osiedla mieszkaniowego. Ale kluczowe w tym projekcie - nazywanym ewenementem w skali kraju - jest to, że są to lokale rotacyjne. To znaczy, że trafiają tam osoby obecnie wykluczone społecznie albo zagrożone wykluczeniem, ale są pod stałą opieką psychologa, a miasto pomaga im wyjść z kryzysu. Kiedy już znajdą pracę, nauczą się żyć samodzielnie opuszczą osiedle i trafią do lokali komunalnych. Oczywiście taki proces musi potrwać, Aleksandrów szacował, że efekty przyjdą po pięciu latach. Dotąd żadna z rodzin, która trafiła na osiedle nie została z niego wyrzucona jako nie rokująca szans na wyprostowanie sobie życia, zatem można powiedzieć, że pomysł jest skuteczny. Aleksandrów to małe miasto i ma znacznie mniejsze potrzeby - powie ktoś. To prawda, ale to nie oznacza, że nie można takiego eksperymentu spróbować w Łodzi. Mało tego. Uważam, że to jedyne rozwiązanie pozwalające - w dłuższej perspektywie - znacznie ograniczyć enklawy biedy w naszym mieście. Pozostawienie ludzi najuboższych samym sobie nic nie da, czego dowodem są wymieniane już przeze mnie rejony łódzkiej biedy. A jeśli ktoś ma wątpliwości, to niech sobie przypomni tragiczny w skutkach pożar w bloku socjalnym w Kamieniu Pomorskim.

Na zakończenie warto wspomnieć o jeszcze jednym uchybieniu jakie wytknęli miastu kontrolerzy NIK. Otóż Łódź nie ma uchwalonego wieloletniego programu gospodarowania zasobem mieszkaniowym miasta, choć jest taki wymóg ustawowy nałożony na wszystkie gminy. Wiceprezydent Paweł Paczkowski zapowiadał, że taki dokument powstanie i to w miarę szybko. Nie chcę uprzedzać faktów i szukać dziury w całym, ale oby nie nie skończyło się na zapowiedziach czy stworzeniu kolejnego dokumentu, z których nikt nie będzie skorzystał. Jak ze Strategii dla ulicy Piotrkowskiej...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto