Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dłużników Łódź wyśle do kontenera, ale co później?

Monika Pawlak
W Łodzi już są enklawy biedy, a planowane osiedla kontenerów mogą - paradoksalnie - zamiast je zmniejszyć, jeszcze powiększyć. I to znacznie.
W Łodzi już są enklawy biedy, a planowane osiedla kontenerów mogą - paradoksalnie - zamiast je zmniejszyć, jeszcze powiększyć. I to znacznie. fot. Robert Kwiatek
Łodzianie notorycznie nie płacący czynszów za mieszkania komunalne od przyszłego roku będą eksmitowani do kontenerów - zapowiedział wiceprezydent Arkadiusz Banaszek. Ta hiobowa wieść - póki co - nie zmobilizowała dłużników do uregulowania choć części zadłużenia. Skonsolidowała za to opozycję, bo radni SLD i PiS murem stanęli za pokrzywdzonymi, grzmiąc o urąganiu ludzkiej godności, przypominając, że mamy XXI wiek i... podsuwając pomysły na bardziej ludzkie - ich zdaniem - rozwiązanie tego problemu. Na wiceprezydencie Banaszku te gromy nie zrobiły większego wrażenia, trwa przy swoim i już szuka gminnych gruntów, na których można by te 25 kontenerów ustawić. Zlecił także pracownikom pomocy społecznej "diagnozę sytuacji życiowej dłużników". Ta diagnoza ma dać odpowiedź skąd wzięły się długi poszczególnych najemców, jakie są szanse na odzyskanie choć części pieniędzy i w jakim stopniu rokują oni na przyszłość.

I bez diagnozy wiadomo, że najemcy mieszkań komunalnych są winni miastu ponad 250 mln zł i aż około 100 mln zł z tej kwoty to tzw. należności przeterminowane, inaczej mówiąc - są to pieniądze nie do odzyskania. Wiadomo również (i nie jest to żadna nowość), że mieszkań socjalnych w Łodzi nie ma, a w kolejce do nich stoi już około 4 tys. rodzin. Aż 3,5 tys. z nich ma już orzeczone wyroki eksmisyjne z prawem do lokum socjalnego. Połowa biedy jeśli taki wyrok ma rodzina zajmująca mieszkanie gminne, bo to niewiele kosztuje (czynszu i tak wielu z nich nie płaci). Gorzej jeśli te wyroki mają lokatorzy spółdzielni czy kamienic prywatnych. Wtedy właściciel takiej nieruchomości - zgodnie z prawem - może żądać od miasta odszkodowania, jeśli dłużnika nie może się pozbyć. Łódź kosztują one średnio 2 mln zł rocznie. Z tych liczb jasno wynika, że miasto ma problem i to ogromny. Pytanie brzmi: czy eksmisje do kontenerów są jedynym i skutecznym remedium?

Łódź jako największy kamienicznik w Polsce, posiadający około 62 tys. mieszkań, ma chyba także największy w skali kraju problem z dłużnikami. Problem - dodajmy - trwający i narastający latami. Przecież to sięgające ćwierć miliarda zadłużenie nie uzbierało się w rok, dwa czy pięć. Zwłaszcza, że czynsze w Łodzi są relatywnie małe: za metr mieszkania socjalnego płaci się ledwie 50 groszy, a za "normalne" w starej kamienicy - średnio 4,26 zł za metr. Ale w Łodzi są enklawy biedy, gdzie mieszka tzw. margines społeczny, który na pewno nie płaci czynszu - powie ktoś. Zgoda, ale wśród dłużników są nie tylko mieszkańcy cieszących się złą sławą ulic Włókienniczej, Abramowskiego czy Mielczarskiego. Długi i to wcale niemałe mają również mieszkańcy osiedla familijnego na Księżym Młynie i ci z ulicy Piotrkowskiej, których trudno zaliczyć do owego marginesu (choć wyjątki zdarzają się wszędzie). Wniosek nasuwa się sam: łodzianie mają tak gigantyczne długi, bo w mieście, przez całe lata, nikogo specjalnie nie interesowało ich odzyskanie. Albo choćby zmniejszenie.

Pewnie zaraz oburzy się kilku (kilkunastu, kilkudziesięciu) urzędników z miejskich administracji, którzy usiłowali jakoś temu zaradzić. Ale nie chodzi o jednostkowe przypadki, chodzi o systemowe rozwiązania, które pozwoliłyby jeśli nie likwidować na bieżąco zjawisko niepłacenia czynszów, to chociaż nad nim zapanować. Dlaczego kolejne władze Łodzi przymykały oko na problem albo spychały go na margines? Być może dlatego, że zawsze jest to problem drażliwy i wrażliwy społecznie, bo jakakolwiek próba egzekwowania długów będzie budziła ostry sprzeciw. Samych zadłużonych przyzwyczajonych latami do bezkarności i opozycji, która ledwie usłyszała o wizji Arkadiusza Banaszka już podniosła larum. A chyba żaden z rządzących nie lubi być krytykowany (nieważne: słusznie czy nie), ani odsądzany przez politycznych przeciwników od czci i wiary.

Ale problem z dłużnikami ma jeszcze drugie dno. Chodzi o stan miejskiego budownictwa mieszkaniowego, które jest (w większości wypadków) w opłakanym stanie. Łodzianie narzekają na niemalowane latami klatki schodowe, przeciekające dachy, nieszczelne okna, brudy, wilgoć - mogłabym. tak wymieniać jeszcze długo. Urzędnicy od lat rozkładają ręce w geście bezradności i tłumaczą: nie naprawiamy, nie malujemy, nie remontujemy, bo nie mamy za co. A nie mamy pieniędzy, bo ludzie nie płacą.

W efekcie wiele kamienic nadaje się już tylko do rozbiórki, a ludzie i tak tam mieszkają. I to latami. Dlaczego? Bo nie ma ich dokąd wyprowadzić. Nie ma, bo nowych bloków buduje się jak na lekarstwo (nie ma pieniędzy), a lokali socjalnych zamiast przybywać ubywa. Świadczy o tym dobitnie raport Najwyższej Izby Kontroli, który wykazał, że sześć lat temu były w Łodzi 1783 lokale socjalne, a na początku 2010 roku - tylko 1513. Gdzie się podziały? Albo kamienice, w których były ulokowane, zostały rozebrane, albo ich stan techniczny nie pozwala już na zasiedlenie w nich kolejnych łodzian. Zatem skuteczna windykacja długów rozwiązałaby mieszkaniowe bolączki Łodzi? Takie twierdzenie byłoby zbyt dużym uproszczeniem. Ale nie ulega wątpliwości, że gdyby choć połowa tego zadłużenia trafiło jednak do budżetu miasta sytuacja w mieszkaniówce gminnej byłaby znacznie lepsza. Ale nie trafiły i wątpliwe, by tak się stało. Trudno oszacować jaka część z tych 250 mln jest do odzyskania, ale jedno jest pewne: trzeba koniecznie powstrzymać tą lawinę długów. A czy kontenery to jest jedyne rozwiązanie?

Każda próba odpowiedzi na to pytanie będzie złożona i skomplikowana, tak jak różne bywają losy gminnych dłużników. Bo czy można wrzucać do jednego worka tych co nie płacą, bo wszystkie pieniądze wydali (albo nadal wydają) na leczenie poważnej choroby z tymi co nie płacą, "bo nie i kto mi co zrobi?" Albo tych, co stracili pracę i nowej znaleźć nie mogą, choć uparcie szukają, z tymi dla których każda posada jest poniżej godności, a "za tysiąc na rękę niech się głupi męczą"? Oczywiście, że nie. Tak jak nie sposób porównywać zadłużenia emeryta uwięzionego w 100-metrowym mieszkaniu, na utrzymanie którego go nie stać z długami młodej, pracującej rodziny, ale żyjącej ponad stan. Jest jeszcze jedna grupa dłużników: życie biegnie im od jednej libacji alkoholowej do drugiej, praca ich nie interesuje (i nie zainteresuje), a jedyny problem jaki mają, to jak zdobyć parę groszy na popularnego mamrota. I co nagle ci wszyscy ludzie mają być potraktowani tak samo i wylądować w kontenerze? Nie, bo to jest droga donikąd.

Generalnie nie potępiam w czambuł kontenerów jako takich, bo uważam (wiem, że to opinia niepopularna), że na niektórych dłużników nie ma innej rady. I - tu zgadzam się z wiceprezydentem Banaszkiem - szkoda wydawać miejskie pieniądze na nieustanne remonty czy adaptacje mieszkań na lokale socjalne dla nich. Wiadomo, że prędzej albo później zostaną zdewastowane. Tacy lokatorzy są w każdym mieście, to tzw. margines społeczny, zdemoralizowany i zdegenerowany, któremu pomóc raczej nie sposób. Dlatego, że ktoś nie chce im pomóc. To ci ludzie nie potrzebują pomocy. Albo jej nie chcą.

Wizja eksmisji do kontenera może też na wielu niepłacących czynszu podziałać jak zimny prysznic. Uważam, że niektórym ludziom miasto powinno wreszcie pokazać, że bezkarność się skończyła, miasto to nie jest Caritas wydający darmo talerz zupy. I tu znów się zgadzam z Arkadiuszem Banaszkiem: nie ma powodu, by łodzianie regularnie płacący czynsze i inne lokalne podatki i utrzymywali grupę cwaniaczków. Znów napisałam coś bardzo niepopularnego, ale każdy doskonale wie, że są tacy ludzie, tyle, że mówienie o nich głośno jest uznawane za - powiedzmy to w stylu amerykańskim - niepoprawne politycznie.

Wreszcie eksmisja do kontenerów może też stać się dla niektórych swoistą formą terapii. Nie, nie pomyliłam się, właśnie terapii. Specjaliści od dawna przestrzegają, że nieustanna pomoc uzależnionym od alkoholu czy narkotyków przynosi więcej szkody, niż pożytku, a w efekcie uzależnieni nie chcą się leczyć. Bo po co skoro mama (tata, brat, siostra, mąż, żona - niepotrzebne skreślić) po raz enty pomoże wydostać się z tarapatów. Dla takich ludzi miasto nie domagające się od nich spłacenia długów czynszowych jest właśnie takim opiekunem. A eksmisja do kontenera połączona z opieką pracownika socjalnego może odnieść zadziwiający skutek. Oczywiście takich pozytywnych efektów szokowej terapii zapewne nie będzie za wiele, ale nawet kilku uratowanych i wyciągniętych z dna będzie sukcesem. Ale to tylko jedna, ta paradoksalnie jaśniejsza, strona kontenerowego medalu.

Bo eksmisje do zapowiadanych kontenerów powinny być tylko dla wybranych, co już (mam nadzieję) przekonująco udowodniłam. Równolegle z tymi eksmisjami powinny ruszyć różnego rodzaju programy pomocowe adresowane do łodzian z czynszowymi długami.

W Strategii Ulicy Piotrkowskiej jest zapis mówiący o zamianie mieszkań. Twórcy tego zapisu uzasadniali wówczas, że na Piotrkowskiej, czyli w ścisłym centrum, na reprezentacyjnej ulicy, powinni mieszkać ci, których na to stać i chcą tam mieszkać. Chodziło o to, by tym, którym Pietryna nie odpowiada ułatwiać zamianę mieszkania komunalnego na inne, w spokojniejszej okolicy. Identyczne rozwiązanie miasto powinno, a nawet musi, zastosować w przypadku dłużników. Pod opieką gminy powinni się znaleźć zwłaszcza emeryci i renciści, mieszkający w dużych mieszkaniach, na które ich nie stać. Wielu z nich chętnie pozbyłoby się kłopotu i zamieniło lokum na mniejsze, ale nie ma chętnych do takich transakcji. Z pomocą miasta z pewnością byłoby to łatwiejsze, a długi by zniknęły. Przeniesienie takich osób do kontenerów uważam nie tylko za nieludzkie, ale też nieskuteczne. Bo skąd niby emeryt miałby wziąć pieniądze na spłatę swoich długów?

Z troską magistraccy urzędnicy powinni się pochylić również nad bezrobotnymi, którzy chcą pracować, a nie mogą sobie nic znaleźć. Oraz nad tymi, którzy popadli w długi z powodu chorób, czy innych życiowych nieszczęść. Pierwszym lepiej dać zajęcie przy robotach publicznych zamiast eksmitować do kontenera. Zarobki może i nie będą duże, ale choć takie zajęcie pozwoli tym ludziom uwierzyć, że mogą odbić się od dna. Tym, co popadli w długi z powodu losowych nieszczęść eksmisja nie pomoże, ale znów jakakolwiek praca pozwalająca w miarę normalnie żyć, odniesie znacznie lepszy efekt. Niech nie protestują ci, którzy są przeciw takiej opiece państwa czy miasta. Owszem, gmina nie ma obowiązku wyciągać ludzi z życiowych zakrętów, ale rozsądna pomoc w postaci wędki, a nie ryby - da znacznie lepsze efekty niż znacznie łatwiejsze i mniej kosztowne eksmisje do kontenerów. Lepiej uczyć się na błędach innych miast, niż je powtarzać.

Bo problemy z notorycznymi dłużnikami ma znakomita większość miast. Każde z nich próbuje ów węzeł gordyjski rozsupłać i żadnemu się nie udało. Sopot jako jedyne miasto zdecydował się na śmiały krok i sprzedał długi firmie windykacyjnej. Ponoć skutek jest, część pieniędzy wróciła do budżetu miasta.

Na bardziej drastyczne kroki postawił Poznań, który rozpoczął właśnie akcję eksmisji swoich dłużników na bruk. Prezydent Ryszard Grobelny korzysta z nowelizacji prawa, które ponownie zezwala na eksmisje bez prawa do lokum socjalnego, czy tzw. pomieszczenia tymczasowego. Operacja ma dotyczyć około 300 rodzin, ich dług łącznie sięga niespełna 11 mln zł. Poznańscy urzędnicy są na razie zdziwieni, że eksmitowani nie protestują, część wyprowadza się sama, inni z pokorą przyjęli "wyrok". Tymczasem poznańskie schroniska biją na alarm, bo ci ludzie zapukają do nich, a tam miejsc nie ma. Ale - jak tłumaczą urzędnicy z Poznania - dłużnicy mieli dość czasu, by uregulować swoją sytuację, a ta eksmisja ma ich zmobilizować do działania. Pomysł jest bardzo kontrowersyjny i wcale nie ma polegać na odzyskaniu pieniędzy. Chodzi o mieszkania, bo do zwolnionych lokali wprowadzą się oczekują w kolejce na komunalne lokum.

Z kolei Bydgoszcz już przed dwoma laty przeniosła swoich dłużników i uboższych mieszkańców do kontenerów. Na początku zadowoleni byli wszyscy: miasto pozbyło się dłużników, oni dostali dach nad głową w ładnej okolicy blisko lasu. Problemy zaczęły się po pierwszej zimie, kiedy okazało się, że lokatorzy kontenerów muszą sami sobie płacić na ogrzewanie. Narzekali też na grzyb na ścianach i wilgoć. Z kolei ich "normalni sąsiedzi " zaczęli słać protesty, bo mieszkańcy kontenerów balowali całe noce, hałasowali, awanturowali się między sobą.

Z powyższych przykładów - moim zdaniem - jasno wynika, że jeśli kogokolwiek miasto wysiedli do kontenera, to nie może tych ludzi zostawić bez opieki. Bo zamiast poprawić im los, pogorszy. Drugi wniosek jaki się nasuwa brzmi: nie byłoby problemów z kontenerem czy firmą windykacyjną gdyby Łódź (i inne miasta) nie pozwoliły, by najemcy lokali komunalnych przez lata nie płacili czynszów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto