Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Czy Łódź akademicka nie jest tylko mitem?

Piotr Brzózka
archiwum
Łódź akademicka. Rzeczywistość to czy mit? Na pewno życzenie. Zawarte ostatnio w umowie podpisanej między rektorami 6 łódzkich uczelni publicznych i prezydent Hanną Zdanowską.

Przy okazji, w pięknej sali kominkowej Pałacu Poznańskich padło trochę wzniosłych słów, w sumie niewiele konkretów. Ale przynajmniej wszyscy (jeśli nie liczyć nieobecnych) mówili jednym głosem.

Za sprawą umowy funkcjonujące od lat hasło przybrało sformalizowane ramy. Czy coś z nich wyniknie? Sama umowa jest dość lakoniczna - zawiera zdawkowe założenia wspólnych działań magistratu i uczelni, takie jak poprawa jakości kształcenia, wzmacnianie kontaktów nauki z biznesem, połączenie kierunków kształcenia ze strategią gospodarczą Łodzi, zwiększenie współpracy szkół artystycznych z kulturalnym życiem miasta, monitoring rynku pracy i losów absolwentów, działania promocyjne...

Robert Gliński, rektor łódzkiej "filmówki" wyraził w Pałacu Poznańskich nadzieję, że hasło łodzi akademickiej nie zniesie innego hasła - Łodzi filmowej. No właśnie. Trochę tych Łodzi już mieliśmy. Łódź włókienniczą za komuny, Łódź nowych technologii (to gdzieś w okresie rządów Leszka Millera - choć bez związku z tymi rządami), co jakiś czas ożywa też hasło Łodzi filmowej. Teraz będziemy też ponoć Łodzią kreatywnych przemysłów. No i Łódź akademicka przewija się w tle od lat. Trochę tak jakbyśmy szukali i wciąż nie mogli znaleźć tożsamości. Te hasła to nie tylko próby nazwania stanu rzeczywistego, ale często wyraz naszych nadziei. Bywa, że na wątłych podstawach. Miastem nowych technologii mieliśmy być w związku z offsetem, mocno, jak się okazało, na wyrost to były marzenia. Chyba największe uzasadnienie można znaleźć dla Łodzi filmowej. Bo to rzeczywiście nas wyróżnia. Gdyby wpompować pieniądze w słynną szkołę, gdyby uratować Camerimage, gdyby powiodły się plany Lyncha, gdyby do promocji zaangażować kogoś miary Romana Polańskiego...

A Łódź akademicka? Jest mitem i zarazem nim nie jest. Łódź niewątpliwie jest miastem akademickim - ale nie w ujęciu przesądzającym o charakterze miasta, lecz po prostu opisującym jedną z wielu jego cech. Można powiedzieć, że Łódź jest miastem akademickim, tak samo jak jest też miastem brudnym, biednym, post-industrialnym, 740-tysięcznym, XIX-wiecznym itd. To oczywiste, bo od lat mamy120, w porywach 130 tysięcy studentów, bo mamy 6 uczelni publicznych i rzeszę prywatnych, bo szkoły wyższe jako całość są największym pracodawcą w mieście. Sam tylko Uniwersytet Łódzki zatrudnia około 4 tysięcy osób, więcej niż jakakolwiek fabryka w mieście.

Z drugiej strony wyraźnie należy podkreślić, że akademickość Łodzi jest tylko jedną z jej cech, wcale nie wybijającą się, czy to obiektywnie, czy w społecznym odbiorze. Akademickość nie jest wyróżnikiem naszego miasta nawet w Polsce, nie mówiąc o świecie. Świadczy o tym miejsce szkół w rankingach, pozycja wykładowców w świecie nauki (choć to oczywiście krzywdzące dla wielu uogólnienie), losy absolwentów.

Przywołajmy trochę danych, które już raz na naszych łamach przytaczaliśmy. Wedle ostatnich statystyk GUS, w Łodzi mieliśmy 130 tys. studentów (wychodzi 170 na 1000 mieszkańców). Zawsze mówimy, że to dużo, a nawet bardzo dużo. Ale spójrzmy na miasta o porównywalnej wielkości, a nawet mniejsze. Kraków ma 184 tys. studentów (240 na 1000 mieszkańców), Wrocław 144 tys. (230/1000), Poznań 141 tys.(250/1000). W 350-tysięcznym Lublinie studentów jest ponad 80 tysięcy.

Kolejnym wskaźnikiem pozycji akademickiej niech będą rankingi wyższych uczelni. Bierzemy jeden z najbardziej prestiżowych - Rzeczpospolitej i Perspektyw. Z naszych szkół najlepiej wypada w nim Politechnika Łódzka, która w tym zestawieniu pnie się w górę od lat. Z 17. miejsca w 2007 r., zawędrowała na 9. pozycję w edycji 2010. PŁ to nasz jedyny reprezentant w ścisłej czołówce. Warszawa ma w pierwszej dziesiątce trzy uczelnie, z przewodzącym stawce Uniwersytetem. Po dwóch reprezentantów mają też Kraków, Poznań i Wrocław.

Uniwersytet Łódzki jest na 15. miejscu, Medyczny - na 22. Bez rewelacji, choć i te wyniki są dla nich sukcesem, bo pokazują progres w ostatnich latach. Jednak w swoich kategoriach uczelnie te wciąż nie należą do najlepiej ocenianych . Jeżeli się wybijamy, to raczej na pojedynczych kierunkach - na UŁ przez lata w rankingach świetnie wypadały np. prawo i socjologia.

Wrażenia na nikim nie zrobią też nasze osiągnięcia, jeśli chodzi o pozycję w rankingu szkół niepublicznych. Na ósmym miejscu sklasyfikowano wprawdzie Społeczną Wyższą Szkołę Przedsiębiorczości i Zarządzania, ale dalej długo nie ma nic, dopiero w trzeciej dziesiątce mamy Wyższą Szkołę Studiów Międzynarodowych.

Łódź akademicka - to dobry kierunek, pod warunkiem, że nie skończy się na lansowaniu hasła. Pod warunkiem, że rzeczywiście będą powstawały takie jednostki, jak wspominany przez rektora PŁ Stanisława Bieleckiego instytut badawczo-wdrożeniowy. Oby takich jak najwięcej. Ważne, żeby promocja i ściąganie studentów z Polski i świata nie służyła tylko i wyłącznie podbijaniu liczb jako takich. Możemy mieć i 200 tysięcy studentów, tylko po co? I tak wszyscy nie znajdą u nas pracy, albo pójdą sprzątać ulice z dyplomem w kieszeni. A więc jakość, a nie ilość.

Generalnie zgadzając się z potrzebą zacieśnienia więzów, z potrzebą lansowania tego oblicza naszego miasta, boję się o sam aspekt realizacji. Lekko niepokoją mnie słowa rektora Bieleckiego, który mówi, że czas nie odgrywa aż tak dużej roli, bo to projekt na lata. Czy zaczniemy w tym roku, czy przyszłym - to zdaniem profesora bez większego znaczenia. Od dawna mam wrażenie, że na uczelniach czas płynie trochę jakby wolniej, nie raz słyszałem "za chwilę", co w rzeczywistości oznaczało za kilka miesięcy. W przypadku tego projektu czas może sprzyjać budowie mądrej koncepcji, ale też może się przyczynić do rozmycia planów. Nieraz tak bywało. Droga jest słuszna, może warto kuć żelazo póki gorące. Kto wie, z jakimi problemami Łódź będzie się zmagała za rok, co wtedy będzie priorytetem, czy będziemy pamiętać o starych deklaracjach.

Boję się też, czy uczelniom uda się ostatecznie wznieść ponad podziały. Trzy lata temu prof. Bielecki rzucił hasło powołania Uniwersytetu Środkowej Polski - teraz projekt ten został przywołany przez rektorów przy okazji podpisywania umowy o Łodzi akademickiej. W zamierzeniach, jak rozumiem, taka struktura składająca się z kilku łódzkich szkół, miałaby przynieść efekt synergii, podobnie jak w biznesie - lepsze osiągnięcia przy niższych kosztach. Rzeczywiście, być może tak duża i silna struktura byłaby w stanie zaistnieć na edukacyjnej mapie Europy. Ale... minęły trzy lata, a rektorzy są dopiero na etapie chwalenia, czy też zgadzania się ze słusznością koncepcji prof. Bieleckiego. To wciąż tylko pomysł. Sam rektor mówi, że być może był on dla niektórych zbyt odważny. Być może jest blisko sedna. Choć to temat tabu, w środowisku akademickim ogromną rolę odgrywają ambicje osobiste. Jasne jest, że na wspólnym projekcie uczelnie jako całość mogą zyskać, ale niektóre jednostki stracić. Może w ramach racjonalizacji działań na którejś z uczelni zostałaby zamknięta katedra, żeby kierunki się nie dublowały? A poza tym, jak wspólną strukturą zarządzać, nawet jeśli związek nie byłby silny, nawet jeśli byłaby to ledwie luźna konfederacja. I takdecyzje trzeba podejmować, ktoś musi nadawać ton. Kto miałby przeważający głos? Uniwersytet, Politechnika, a może szkoły artystyczne zawiązałyby koalicję? Kwestia ludzkich ambicji nie jest abstrakcyjna. Ileż razy byłem świadkiem nieukrywanej zawiści między środowiskiem "pułkowników" i "cywilów", a więc naukowców dawnej WAM i Akademii Medycznej. Minęło prawie 10 lat od połączenia tych uczelni w Uniwersytet Medyczny, a dawne podziały i wynikające z tego ambicje wciąż się tu tlą.

Za współpracę miasta z uczelniami ma odpowiadać Marek Cieślak, człowiek po cichu uchodzący za super-wiceprezydenta (to ze względu na rozległość podległych mu dziedzin i rosnącą sferę wpływów). Cieślak towarzyszył Hannie Zdanowskiej w czasie podpisywania umowy z rektorami. Czy jest już przekonany o akademickości Łodzi? Dwa lata temu w jednym z felietonów dowodził, że miastem akademickim do końca nie jesteśmy - przywoływał liczby podobne do tych, które i my teraz podajemy. Przyznawał, że w Łodzi dokonał się postęp. Tylko, że w innych miastach był on jeszcze większy. Dalej pisał: "z liczbą magistrów, doktorów i wprowadzonych innowacji jest jeszcze gorzej. Mit Łodzi akademickiej budują prywatne uczelnie o różnym poziomie edukacji".

Nie do końca rozumiem tę ostatnią myśl. O ile dobrze liczę, studenci uczelni prywatnych stanowią mniej niż połowę łódzkich żaków. Potencjał badawczo-wdrożeniowy szkół prywatnych jest nikły, a o ich sławie czy renomie naprawdę trudno mówić. Właściwie jedyną prywatną szkołą z Łodzi, o której można było szerzej usłyszeć w Polsce, była Akademia Humanistyczno-Ekonomiczna (dawniej WSHE). Niestety, kontekst daleki był od marzeń. A więc zaczęło się od doniesień o dziwnych oddziałach uczelni w innych miastach, potem było o odbieraniu uprawnień do nauczania na poszczególnych kierunkach, aż w końcu ministerstwo nauki zaczęło mówić o likwidacji uczelni.

W najbliższych latach szkołom niepublicznym, mimo pewnych ambicji , należy wróżyć rolę uzupełniaczy, a nie twórców akademickiego wizerunku Łodzi.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto