Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Avengers: Koniec gry”: Armia bohaterów na pstryknięcie palcami [RECENZJA]

Dariusz Pawłowski
marvel studios/disney
Marvel z Disneyem pokazują moc. Na pstryknięcie palcami wprowadzają na ekran armię superpohaterów, wśród których z disneyowskiego arsenału brakuje chyba tylko Jacka Sparrowa. Na pstryknięcie palcami organizują największą w superbohaterskim kinie bitwę oraz na pstryknięcie palcami widzowie wypełniają ich sejfy workami dolarów.

Tego już rzeczywiście nie da się chyba bardziej napompować. Marvel z hukiem postanowił zakończyć pewną epokę w kinie i choć kolejne tytuły ma zaplanowane do 2028 roku (najbliższy to „Spider-Man: Daleko od domu” rozpoczynający tzw. fazę czwartą), prawdopodobnie pozwoli swym superbohaterom nieco odpocząć, koncentrując się na opowieściach poświęconych mniej licznym drużynom. Zamknięcie to jednak nie tylko bombastyczne, w potężnym, trzygodzinnym metrażu, widowiskowe na tyle, ile fabryka efektów specjalnych dała, ale również na wysokim poziomie blockbusterowej rozrywki, z klasą oraz szacunkiem do dorobku superbohaterów na ekranie i dla fanów gatunku, którzy wiernie oglądali kolejne produkcje. To czysta ekstaza dla miłośników kina mającego wywoływać bezpretensjonalny okrzyk: wow! Oczywiście pod warunkiem, że potrafimy odłożyć na bok zapotrzebowanie na logikę i głębsze uzasadnienia.

Bracia Anthony i Joe Russo uznali przy tym, że podsumowanie serii, której tylko poprzednia odsłona - „Avengers: Wojna bez granic” - przyniosła ponad dwa miliardy dolarów przychodu, nie wymaga wprowadzania w nią jakimikolwiek wyjaśnieniami nowych widzów, od pierwszych scen zapraszają więc na „jazdę” od momentu, w którym kończy się poprzednia część. Ułatwiło to rozsądną, stabilną konstrukcję filmu i pozwoliło na wprowadzenie fabularnych niespodzianek dla znawców cyklu, igranie ze snutymi przez nich domysłami. Czasem jest to zabieg bardziej wyrafinowany, jak większe niż się spodziewano rozbudowanie ekranowych zadań dla Ant-Mana i Nebuli, a czasem mniej finezyjny, jak w przypadku Carol Danvers, czyli Kapitan Marvel. Do zespołu mścicieli dołączyła ona jako ostatnia, poza tym jej wyjątkowe moce mogłyby zbyt łatwo posłużyć do rozwiązania wielu niebezpiecznych sytuacji, dlatego bracia Russo uznali ją zapewne za zbyt potężną do tej rozgrywki, obciążyli robotą w całym wszechświecie i sprawili, że na ekranie jej prawie nie ma. Finał przedsięwzięcia umożliwił również zabawę niezliczonymi nawiązaniami do poprzednich części, cytatami, odniesieniami do skarbnicy popkultury. Fani radości z kolejnych odkryć będą mieli co niemiara, ci zaś, którzy uniwersum Marvela znają jedynie pobieżnie lub prawie wcale, nawet ich pewnie nie zauważą, co jednak nie umniejszy im przyjemności z odbioru całości.

Twórcy filmu starali się znaleźć równowagę pomiędzy emocjami, przepracowywaniem traum po unicestwieniu połowy życia we wszechświecie przez Thanosa, a niezbędnymi w tego rodzaju opowieściach walkami. Nie zawsze to się udało i szczególnie, gdy superbohaterowie wchodzą w egzystencjalne dialogi robi się drętwo, lecz film nie gubi tempa, niosąc jednocześnie nadspodziewanie obfitą dawkę nostalgii i refleksji. Avengersi na rozmaite sposoby radzą sobie z odnalezieniem się w rzeczywistości po kosmicznej hekatombie. Jedni pielęgnują to, na co nie mieli czasu nieustannie ratując ludzkość, czyli rodzinę. Inni, straciwszy najbliższych, włóczą się po świecie i likwidują czarne charaktery. Jeszcze inni starają się wspierać zwykłych ludzi w ich codziennych kłopotach. Kolejni zaś pogrążają się w depresji, zagryzając rozpacz kanapką z serem lub zapijając beczkami piwa. Dawno nie mieliśmy okazji tak blisko odczuć słabości superbohaterów, a co za tym idzie - ich ludzkiej natury. Mające poruszać sekwencje przerywane udanymi elementami humorystycznymi, ale i tak silna emocjonalna podbudowa ma sprawić, by w finale zapragnąć wstać z kinowego fotela i zasalutować tym, którzy z filmowego uniwersum Marvela odchodzą na zawsze.

„Koniec gry” to także przegląd bardzo trafnego doboru aktorów do poszczególnych postaci (który, moim zdaniem, na przykład jest porażką w przypadku większości obsady „X-Menów”). Robert Downey Jr. z Tony’ego Starka/Iron Mana uczynił sztandarową kreację w swojej karierze, ale przecież i pozostali (szczególnie po zmianach w trakcie rozwoju serii - nowi Hulk i Spider-Man) są znakomici. Co więcej, energii poszczególnym scenom dodaje wyraźna chemia pomiędzy poszczególnymi aktorami.

Bracia Russo zrobili ten film z olbrzymim sercem i miłością do świata, w którym po raz kolejny się zanurzyli. Trudno nie dzielić tej wdzięczności za przeszło dziesięć lat przygody. I choć to koniec gry, to przecież zarazem otwarcie wielu wątków: nowy Kapitan Ameryka, Loki, który czmychnął z Tesseraktem, Thor wsiadający na statek Strażników Galaktyki... no i wprowadzenie możliwości przemieszczania się w czasie, dzięki czemu można rozwiązać każdy fabularny ambaras. Fani jeszcze długo będą przychodzić na pstryknięcie palcami.

Avengers: Koniec gry USA sci-fi, reż. Anthony Russo, Joe Russo, wyst. Robert Downey Jr., Chris Evans, Mark Ruffalo

★★★★☆☆

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto