Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Dwie opery w Teatrze Wielkim: muzyczna uczta, sceniczna pustka

Renata Sas
Adam Szerszeń i Agnieszka Rehlis w "Zamku Sinobrodego"
Adam Szerszeń i Agnieszka Rehlis w "Zamku Sinobrodego" fot. Chwalisław Zieliński
Ze świadomością obcowania z czymś całkiem nowym i nadzieją na odkrycie realizowanych rzadko operowych dzieł śpieszyli widzowie na sobotnią premierę w Teatrze Wielkim.

Barokowa, angielska "Dydona i Eneasz" Henry’ego Purcella oraz XX-wieczny węgierski "Zamek Sinobrodego" Beli Bartoka dzięki orkiestrze pokazały swoją muzyczną siłę. Młody dyrygent Łukasz Borowicz z pasją opowiada o muzyce i równie frapująco potrafi odsłaniać jej blask. Mając do dyspozycji współczesne instrumentarium (tylko z niewielkimi dopełnieniami – m.in. o klawesyn), wyczarował stylowe brzmienia dzieła Purcella.

Instrumentaliści z klasą budowali też mrok o ponad dwa wieki młodszej muzyki Bartoka. Nastrój romantyczny miesza się tu z grozą wręcz wagnerowską i ludowymi akcentami. W kanale orkiestrowym rozegrały się dramaty, których odbiciem powinna być, ale nie była, scena.

Obie opery łączą libretta opowiadające o tragicznej miłości. W obu bohaterowie nie potrafili obronić swoich uczuć, uwolnić się od lęków. Zdecydował los, zło, które osacza człowieka.

W "Dydonie..." uosabiają je czarownice, w "Sinobrodym" tajemnice chowane przed światem i ludźmi za siedmioma drzwiami. Połączenie tych odległych dzieł zdaje się ryzykowne (pomysł Piotra Kamińskiego, autora przewodnika "Tysiąc i jedna opera"), ale też prowokujące do zbudowania spójnej, ekspresyjnej dramaturgii. Tu nie ma żadnej. Przechadzki po scenie, brak oznak wyrażających stan uczuć. Bohaterowie rzadko stają blisko siebie, nie ma między nimi chemii, dającej szansę uwierzyć, że przegrywają to, co wżyciu najważniejsze.

Kiedy w "Sinobrodym" Judyta prosi "kochaj mnie" pragnąc, by oderwał się od ponurego życia, to ni stąd ni zowąd po prostu kładzie się na podłodze, tyle że inscenizatorskiego zamysłu w tym nie widać. W "Dydonie...", gdzie jest znacznie więcej akcji i postaci, relacje między bohaterami są również bez dramaturgicznego wyrazu.

A wydawać by się mogło, że reżyser (filmowy), debiutujący w operze Jacek Gąsiorowski, zaprawiony w realizacji serialowych opowieści ("M jak miłość", "Barwy szczęścia", "Klan") potrafi nasycić akcję namiętnościami. Tymczasem najczęściej odnosiło się wrażenie, że przy tej realizacja reżysera w ogóle nie było, chociaż oprócz niego był jeszcze konsultant dramaturgiczny...

W oprawie plastycznej (autorką jest Anna Wunderlich) najefektowniejsze są wstawki filmowe. Szokującym akcentem okazała się choreografia. Podskoki i wymachiwanie kończyn, jakie obmyślił Alexandr Azarkevitch, wprawiają w zakłopotanie. Czy to parodia? Czy próba groteskowego "przerobienia" opery Purcella na tani musical?

Szczęśliwie w operze Bartoka baletu nie ma. Za to w obu operach jest ten sam skład solistów. Oni spajają oba dzieła. Agnieszka Rehlis zaprezentowała swój świetny mezzosopran, umiejętnie wykorzystując siłę głosu. Stonowana w barokowej operze, nastrojowa (piękna skarga Dydony), jako Judyta nasyciła swoją partię wyrazistymi, mocnymi brzmieniami. Eneaszem i Sinobrodym był Adam Szerszeń. Cenionemu barytonowi przyszło prezentować się w partiach nie na swoją siłę i barwę głosu (zwłaszcza w Bartoku).

Z solistami występującymi gościnnie, potwierdzając swoją klasę, prezentowały się Bernadetta Grabias, Dorota Wójcik, Małgorzata Kustosik.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Dwie opery w Teatrze Wielkim: muzyczna uczta, sceniczna pustka - Łódź Nasze Miasto

Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto