18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Monika Kern, tylko córka sławnego ojca?

Monika Pawlak
Kim tak naprawdę jest dzisiaj Monika Kern?
Kim tak naprawdę jest dzisiaj Monika Kern? fot. Paweł Nowak
Pracowita, znająca swoje miejsce w szeregu, lojalna wobec prezydenta Jerzego Kropiwnickiego - mówią o niej magistraccy urzędnicy i radni.

Ale w korytarzach gmachu przy Piotrkowskiej 104 można usłyszeć i mniej pochlebne opinie: dostała pracę, bo prezydent Łodzi miał dług wdzięczności wobec mecenasa Kerna, niczym się nie wyróżniła, co ona właściwie umie? Niespodziewany awans 31-letniej Moniki Kern na stanowisko dyrektora Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania sprawił, że znów jest bohaterką mediów.

Jak przed 17 laty...

Związkiem 16-letniej wówczas Moniki Kern i 21-letniego Macieja Malisiewicza żyła cała Polska. "Romans stulecia", "skandal stulecia", "mezalians" - takie określenia pojawiały się w prasie, radiu i telewizji. Media ze szczegółami opisywały miłość córki ówczesnego wicemarszałka Sejmu, znanego adwokata Andrzeja Kerna, który w procesach politycznych bronił m.in. mecenasa Karola Głogowskiego, Grzegorza Palkę, Jerzego Krowpiwnickiego czy Andrzeja Słowika. Narzeczony Moniki, Maciej Malisiewicz, był synem właścicieli pizzerii. Rodzice Moniki jej wyboru nie akceptowali, zbuntowana dziewczyna nie chciała ich słuchać, uciekała z domu, wreszcie schroniła się w domu rodziców narzeczonego. Mecenas Kern walczył o córkę, w wystąpieniu telewizyjnym mówił o porwaniu i przetrzymywaniu dziecka, apelował o pomoc. Przeciwnicy polityczni Kerna wykorzystali sprawę, by uderzyć w wicemarszałka Sejmu i ograniczyć jego władzę rodzicielską. Odwołanie Kerna z funkcji wicemarszałka się nie powiodło, ale na pewno ta sprawa zaważyła na jego politycznej karierze. Zwłaszcza, że media kreowały go na człowieka wykorzystującego władzę w prywatnej sprawie. Młodzi wzięli huczny ślub, na którym zabrakło rodziców panny młodej i na tym właściwie romans stulecia się zakończył. Małżeństwo nie przetrwało próby czasu, młodzi rychło się rozwiedli, ale już bez asysty mediów. Mecenas Andrzej Kern bronił swojego dobrego imienia, pozywał do sądu kolejne media, które formułowały wobec niego krzywdzące i nieprawdziwe oskarżenia. Wszystkie sprawy wygrał. Monika wróciła do domu, skończyła szkołę i studia prawnicze. Ale na Uniwersytecie Gdańskim. Dlaczego? Zapytana wprost mówi, że Gdańsk to ładne miasto. Teraz można tylko snuć domysły, że była to przemyślana decyzja rodziny Kernów. Chcieli pewnie odpocząć od zainteresowania mediów, czego pewnie by nie uniknęli, gdyby Monika studiowała w Łodzi. Miłosna historia Moniki Kern stała się też kanwą filmu Marka Piwowskiego "Uprowadzenie Agaty". Zresztą Piwowoski znał mecenasa Kerna z czasów działalności w opozycji, ponoć adwokat odrzucił propozycję korekty scenariusza, co argumentował niechęcią do cenzury.

O swojej burzliwej młodości Monika dziś mówić nie chce. Nie chce wracać do przeszłości, do historii, która wiele kosztowała jej rodzinę. Od mediów stroni też rodzina Malisiewiczów, zresztą nikt się już nim specjalnie nie interesuje. Były mąż Moniki ponoć założyć rodzinę i wyjechał. Podobno za granicę.

- To tak, jakby przyszli aktorzy, odegrali swoje role w spektaklu i zniknęli. Kostiumy zabrane, dekoracje sprzątnięte, nie ma o czym mówić - to jedyny komentarz Moniki Kern do całej sprawy.

Nowy początek

Po studiach prawniczych Monika Kern wróciła do Łodzi i zaczęła nowe - dosłownie i w przenośni - życie. Zanim trafiła do magistratu, zaliczyła staż w Radiu Łódź. Była reporterką, jak każdy stażysta, biegała z mikrofonem po mieście. Jej szefem był ówczesny prezes rozgłośni, Andrzej Berut, obecnie szef biura analiz medialnych i wydawnictw Urzędu Miasta Łodzi. Monika żartobliwie komentuje, że jej pierwszy szef po latach stał się... prawie podwładnym. Prawie, bo biuro kierowane przez Beruta bezpośrednio podlega prezydentowi Kropiwnickiemu, ale Monika Kern jako dyrektor gabinetu prezydenta miała prawo wydawać byłemu prezesowi polecenia. W magistracie pojawiła się w 2003 roku. Podkreśla z mocą, że prezydent Kropiwnicki nie miał z jej zatrudnieniem nic wspólnego, pracę dał jej Jan Witkowski, sekretarz miasta. Choć słowo "dał" jest niewłaściwie, Monika złożyła podanie o pracę i została przyjęta. Chciała się zatrudnić w biurze rzecznika prasowego, ale nie chce powiedzieć, czy marzyła jej się posada rzecznika prezydenta Kropiwnickiego. Zamiast do biura prasowego trafiła do wydziału organizacji i kadr, gdzie zajmowała się oświadczeniami majątkowymi. Zaczynała jak każdy w urzędzie, czyli od najniższego stanowiska - podinspektora. Pewnie dlatego uniknęła medialnego szumu, bo ani radni, ani urzędnicy nie mieli specjalnych powodów, by krytykować Jerzego Kropiwnickiego, czy też stawiać zarzut rozdawania posad politycznym kolegom. Nawet szef silnego wtedy opozycyjnego klubu radnych SLD, Władysław Skwarka, jej bronił.

- To, że ta pani nazywa się Kern, nie oznacza, że nie może pracować w urzędzie - komentował w mediach radny Skwarka. - Liczą się umiejętności, nie nazwisko. A z tego, że była swego czasu bohaterką mediów nie wynika, że musi to na niej ciążyć przez całe życie.

Z wydziału organizacji przeszła na stanowisko inspektora w wydziale sportu, gdzie też zajmowała się sprawami organizacyjnymi. Gdy powstał pomysł organizacji obchodów 60. rocznicy likwidacji Litzmannstadt Ghetto została przeniesiona do biura promocji i skierowana do pracy przy obchodach. Nowe zajęcie bardzo jej przypadło do gustu, mówi, że "zakochała się w pracy w promocji". Ale po obchodach znów zmieniła posadę. Z urzędniczki od promocji awansowała na asystentkę prezydenta Kropiwnickiego. Zastąpiła Dominikę Ostrowską, która wyjechała do Brukseli szefować łódzkiemu przedstawicielstwu w biurze województwa łódzkiego.

Prezydent Kropiwnicki przedstawiając nową asystentkę zaznaczył, że Monika jest na próbę, bo nie wiadomo czy będą umieli ze sobą współpracować. Okazało się, że współpraca układała się nieźle, bo Kernówna dotrwała na stanowisku do końca kadencji.

- Bardzo sprawny urzędnik, znający swoje miejsce w szeregu - wspomina asystentkę Kern Iwona Bartosik, radna Lewicy, wtedy przewodnicząca Rady Miejskiej.

Szeregowi urzędnicy podkreślają, że Monika zawsze była bezpośrednia w kontaktach, uśmiechnięta, po awansie na stanowisko asystentki nie zmieniła się. - Innym by zaszumiało w głowie, zadzieraliby nosa, a Monika pozostała sobą. Nie kazała mówić do siebie "pani asystent" - mówią zgodnie.

Jerzy Kropiwnicki ma opinię bardzo wymagającego szefa, uwielbiającego porządek, dyscyplinę, wszystko ma działać jak w zegarku, a sprawy załatwia się "na wczoraj". Monika jest energiczna, zdecydowana, uległość nie jest jest charakterystyczną cechą. Jak sobie poradziła?

- To bodaj jedyna osoba z bliskiego otoczenia prezydenta, która nie bała się mówić głośno swojego zdania - ocenia jeden ze współpracowników prezydenta Łodzi. - Radziła sobie z Jerzym Kropiwnickim, co naprawdę nie jest łatwe. O konfliktach nic nie wiem, zatem prezydentowi musiała odpowiadać taka asystentka.

Monika Kern z mocą podkreśla, że wiele się w czasach asystowania nauczyła, że była to doskonała szkoła życia zawodowego i cenne doświadczenie. Dodaje jeszcze, że jest wdzięczna Jerzemu Kropiwnickiemu za tę lekcję. Dlaczego zatem po reelekcji przeszła do gabinetu prezydenta na stanowisko wicedyrektora? Sama zainteresowana lakonicznie tłumaczy to "zmianami organizacyjnymi", ale raczej mylą się ci, którzy uważają, że prezydent Kropiwnicki miał dosyć panny Kern. Plotka magistracka głosi, że zmiana na stanowisku asystenta wynikała z prozaicznych przyczyn. Podobno ktoś zwrócił uwagę, iż nie wypada, by kobieta otwierała przed prezydentem drzwi od samochodu, ani targała jego torby podczas służbowych wyjazdów. Stąd zamiana Moniki na Michała Ciepłuchę. Ile w tym prawdy, a ile kpiny z uwielbienia do ceremoniału, jaki ma prezydent Łodzi - nie sposób dociec. Pewne jest to, że Kernówna do wiosny tego roku była wicedyrektorem, później dyrektorem gabinetu prezydenta. "Serca urzędu", jak mówi. Miejsca, gdzie zapada mnóstwo decyzji organizacyjnych, gdzie trafia wiele pism oficjalnych, gdzie organizuje się wizyty ważnych gości. Dla urzędników gabinet, to nic innego jak kolejny wydział, gdzie Jerzy Kropiwnicki może usadzać na ciepłych posadkach zaufanych ludzi.

Z gabinetu do spółki

Identycznie komentowany jest obecny awans Moniki Kern na szefa Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania. Jedni mówią, że pod koniec kadencji prezydent winduje swoich zaufanych ludzi, żeby im się odwdzięczyć za lata lojalności i oddania. Nie brakuje i komentarzy, że prezydent dał dziewczynie ciepłą posadkę, bo "niech sobie zarobi". Pensja prezesa MPO na pewno jest wyższa niż magistrackiego dyrektora, ale póki co zarobki Moniki Kern są tajemnicą służbową. Nie brakuje jednak głosów, że Jerzy Kropiwnicki miał zwyczajnie Kernówny dość i chciał ją odsunąć od siebie, a nawet "utopić". Dlaczego?

- Jeśli referendum skończy się odwołaniem prezydenta, to komisarz z Platformy Obywatelskiej natychmiast pozbędzie się ludzi prezydenta. Wymienią radę nadzorczą na swoją i ta obsadzi swoich ludzi - mówi jeden z urzędników. - Szkoda Moniki, w magistracie chroni ją prawo urzędnicze, w spółce jest zdana na los.

- Jakie ta dziewczyna ma doświadczenie? Wiedzę? Przecież zarządzanie taką spółką to nie asystowanie prezydentowi - dodaje inny. - Jerzy Kropiwnicki zwyczajnie ją wystawił.

Zmianę na stanowisku szefa MPO wymusiła rzeczywistość. Wieloletni prezes spółki Grzegorz K. ma prokuratorskie zarzuty za m.in. działanie na szkodę spółki. Został zawieszony w obowiązkach najpierw przez radę nadzorczą firmy, a później - prokuraturę. Ponieważ wraz z Kaźmierczakem zarzuty usłyszała też wiceprezes i wicedyrektor, ktoś musiał spółką zarządzać. Skierowany do pracy Kazimierz Filipiak z Zakładu Wodociągów i Kanalizacji chciał wrócić do swej firmy. Prezydent Kropiwnicki zaznaczył, że taka była umowa, a rekomendował Monikę Kern, bo "po fachowcu od zarządzania przyda się tam prawnik".

- Nie jest wykluczone, że Grzesiek będzie kierował spółką z tylnego fotela, dlatego Monika jest prezesem. Albo trzeba sprawdzić czy nie zostały jakieś trefne dokumenty - dywaguje inny pracownik magistratu.

Te podejrzenia są nie do zweryfikowania. Monika Kern jest zadowolona z awansu, podkreśla, że uwielbia wyzwania i tak traktuje nową pracę. Od zarzutów jakoby wszystko zawdzięczała ojcu, zdecydowanie się odcina. Powtarza, że awans do spółki jest efektem jej wcześniejszej pracy w urzędzie i bardzo się cieszy, że prezydent ją docenił. A o zmarłym przed dwoma laty ojcu mówi, że nadal czuje nad sobą jego opiekę. I chce wszystko, co robi, robić jak najlepiej, by ojciec był z niej dumny. Bo sława ojca - jak przyznaje - tylko ją mobilizuje do lepszej pracy. O założeniu rodziny nie myśli. Nie ma czasu...

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto